Co roku w niedzielę po Objawieniu Pańskim (Trzech Króli) obchodzimy Święto Chrztu Chrystusa. Niedziela ta otwiera w liturgii roku kościelnego ciągu niedziel, które noszą nazwę „niedziel w ciągu roku”. Możemy powiedzieć, że wracamy jakby do codziennego życia po poświątecznych uniesieniach okresu Bożego Narodzenia.
Dzisiejsza Ewangelia prowadzi nas nad Jordan, gdzie Jan udziela chrztu Jezusowi. O Janie Chrzcicielu słyszeliśmy w drugą niedzielę adwentu. Wtedy to Ewangelista Mateusz powiedział nam, że do Jana ciągnęła cała Jerozolima z Judeą i okolicą nad jordańską. Jan wtedy też ostro upominał faryzeuszów i saduceuszów, żądając od nich szczerego nawrócenia. Jak zapowiedział też wtedy, że po nim przyjdzie Mocniejszy, który nie będzie chrzcił wodą, ale Duchem Świętym – ogniem Ducha Świętego. Słyszeliśmy też, że Jezus nazwał Jana wysłańcem, który przygotował mu drogę i największym człowiekiem Starego Przymierza.
Dziś Jan Chrzciciel stoi przed nami w najważniejszym bodaj momencie swojego posłannictwa. Przygotował lud na przyjęcie Jezusa, a teraz sam Jezus przychodzi do niego i domaga się od niego chrztu. Widzimy pewien proces posłannictwa Jana, który znalazł swoje miejsce na ziemi i konsekwentnie realizuje plan Boga. Jan odkrył swoje powołanie na ziemi…
Często i my również szukamy wciąż tego, co chcemy robić w naszym życiu, naszego powołania, która wykorzystuje nasze zdolności, predyspozycje, talenty, które ciężko szuka się w worku swoich faktycznych umiejętności, ale też i marzeń, które choć powoli, i może tylko w części, ale się realizują. Trzeba też jednak pewnego realizmu we wpatrywaniu się w samego siebie. Oceniania i ocenienia na ile i na co mnie faktycznie stać. Często szczere powiedzenie sobie samemu: „ja do tego się nie daje… może nam bardzo ułatwić nasze życie…”
Pewien pan chciał się nauczyć grać na jakimś instrumencie muzycznym. Odkrył w sobie talent muzyczny… Nie wiedział jednak na jakim instrumencie ma grać. Postanowił w końcu, że pójdzie do sklepu muzycznego i tam coś sobie wybierze, bo tam będzie miał większy wybór. Jak postanowił, tak też i uczynił. Po chwili namysłu powiedział do sprzedawcy: – Proszę pana, poproszę tę czerwoną trąbkę i… ten akordeon. Wtedy sprzedawca na niego popatrzył i powiedział: – Proszę pana, gaśnicę to ja jeszcze mogę panu sprzedać, ale kaloryfer musi zostać na swoim miejscu…
No właśnie, ocenić realnie swoje możliwości…
Jest także jeszcze inne opowiadanie. Pewnego dnia telewizja urządziła wielkie show. Zgromadzono wielkie tłumy ludzi nad basenem w którym pływały 3 rekiny. Prowadząca show pani zaproponowała: – Milion dolarów dla śmiałka, który przepłynie przez ten basen pełen rekinów. Ale nikt się nie odważył. Wśród publiczności zawrzało, kto będzie aż tak głupi, aby zaryzykować własnym życiem. Przecież to pewna śmierć. Prowadząca zatem wyszła po raz drugi i mówi: – Podwajam stawkę. Proszę państwa teraz już jest dwa mln. dolarów dla śmiałka, który przepłynie przez basen pełen rekinów. I znowu żadnej reakcji ze strony publiczności. Prowadząca program trochę już zniechęcona, tak od niechcenia powiedziała: – No dobrze, trzy mln. dolarów dla śmiałka, który przepłynie przez basen… I zanim skończyła to mówić, nagle było słychać plusk i ktoś bardzo szybko zaczął płynąć przez ten basen.
Wychodzi ten człowiek z wody, błysk fleszy, wywiady, reporterzy… I w końcu, ktoś z nich zapytał: – Proszę pana, jak pan to zrobił? Ten człowiek, jeszcze trochę oszołomiony tym, co się stało, odpowiedział: – Nie wiem… Ktoś mnie tam wepchnął…
Tak jest w naszym życiu, że często wmawiamy sobie, że to co chcemy robić da nam szczęście i zrealizujemy swoje powołanie, taj jak ten pan z trąbką i akordeonem. Często jednak jest i tak, że poznajemy siebie i dowiadujemy się o samym sobie i swoich możliwościach i talentach w sytuacjach ekstremalnych, tak jak ten człowiek wśród tych rekinów.
Jan odnalazł swoją drogę i doskonale ją realizował, ale nie sam. Był Ktoś za Kim poszedł, Kogo naśladował, przy Kim był…
Wielu z nas chciałoby naśladować Jezusa. Być dobrymi, ale w codzienności tak szybko wyczerpują nam się nasze wewnętrzne siły, jak często mówimy: akumulatory. Często talenty, ideały i mocne postanowienia realizowane są po trupach, aby tylko do celu. To nie dobrze, bo wtedy zamiast satysfakcji i zadowolenia, czy ubogacenia, pojawia się gorycz życia, które mamy wrażenie, że przelatuje nam między palcami…
To jest coś z doświadczenia, które przeżył pewien mądry mistyk ze środkowego wschodu. Pisał on tak: – Za młodu byłem rewolucjonistą i modliłem się tak: – Panie daj mi siły, abym zmienił świat. Kiedy byłem mężczyzną w średnim wieku, zdałem sobie sprawę, że minęła połowa mojego życia, a ja nie zmieniłem ani jednej duszy.
Wtedy zmieniłem moją modlitwę: – Panie spraw, abym zmienił tych wszystkich, z którymi obcuje: moją rodzinę, przyjaciół, kolegów, a wtedy będę usatysfakcjonowany.
Teraz jestem starym człowiekiem, a moje dni są już policzone, zaczynam wiedzieć jaki byłem głupcem. Jedna z moich modlitw brzmi obecnie tak: – Panie, daj mi łaskę, bym sam się zmienił. Gdybym prosił o to od samego początku, nie zmarnowałbym swojego życia…
Droga szczęścia to nie posiadanie doskonałości i cnót, ale przede wszystkim bycie z Kimś: z Bogiem i drugim człowiekiem. Tego doświadczył św. Jan Chrzciciel i o to samo doświadczenie módlmy się dla nas każdego dnia.
Mt 3, 13-17
Jezus przyszedł z Galilei nad Jordan do Jana, żeby przyjąć chrzest od niego. Lecz Jan powstrzymywał Go, mówiąc: To ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie? Jezus mu odpowiedział: Pozwól teraz, bo tak godzi się nam wypełnić wszystko, co sprawiedliwe.
Wtedy Mu ustąpił. A gdy Jezus został ochrzczony, natychmiast wyszedł z wody. A oto otworzyły Mu się niebiosa i ujrzał Ducha Bożego zstępującego jak gołębicę i przychodzącego na Niego. A głos z nieba mówił: Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie.