Pewnego razu jakiś minister siedział sobie na krawędzi miejskiej fontanny. Wtem zamyślony wpadł do środka. Widzący go przechodnie pobiegli natychmiast w jego stronę z wyciągniętymi rękoma, wołając: «Niech pan da rękę». Ale minister nikomu jej nie podał, jakby ich nie słyszał. W pewnym momencie jakiś człowiek przedarł się przez uliczny tłum i powiedział: «Przyjaciele, nasz minister od samego dzieciństwa słyszał jedynie słowo brać; słowo dać jest mu zupełnie nieznane». Potem człowiek ów wyciągnął do niego dłoń i powiedział: «Dzień dobry, Wasza Ekscelencjo; niech pan bierze moją rękę». Minister zaraz uczepił się jej i wydostał się z fontanny. Ludzie bardzo często mylą słowa. Bóg zna tylko słowo dawać…
W bardzo ciekawym czasie, bo wtedy, gdy narody zrzucały z tronów królów, carów i cesarzy, Papież Pius XI, Encykliką „Quas primas” w dniu 11 grudnia 1925 roku ustanowił dla całego świata katolickiego Uroczystość Chrystusa Króla. Papież chciał przypomnieć każdemu z nas – osobom wierzącym, że Chrystus jest Początkiem i Końcem – Alfą i Omegą, ale to Jego królowanie jest inne niż to w klasycznym, zwykłym rozumowaniu.
Królowie, książęta, władcy ziemscy walczyli, zdobywali ziemie, zabijali i krzywdzili podwładnych, aby mieć jeszcze więcej. Intrygami zdobywali nowe lądy, posiadłości, zamki i pałace. Poświęcali niejednokrotnie własne dzieci i swoich podwładnych, żeby osiągnąć kolejne skarby tego świata, by mieć jeszcze więcej. Nienawiść, podstęp, zazdrość, intrygi, trucizna czy szpada zabijały konkurencję tylko dlatego, aby mogli utrzymać się na własnych „stołkach” władzy. Nie liczył się Bóg, a tym bardziej człowiek. Liczyła się ich próżność, którą wypełniali złotem i świecidełkami tego świata. Od tamtych czasów człowiek wiele się jeszcze nie nauczył, mimo, że nauczycieli jest wielu i jest od kogo pobierać lekcję pokory, której zabrakło minionym pokoleniom.
Patrząc na dzisiejsze czasy, to widzimy, że Jezusa nie chce wielu słuchać, a przecież nie przyszedł on na świat po to, aby nie panować nad ludźmi tak, jak to czynili władcy ziemscy: królowie, cesarze, monarchowie… Dziś pewnie byliby to biznesmeni, prezydenci czy politycy, którzy tak samo wtedy jak i dziś chcą więcej i więcej. Tymczasem Chrystusa nadal nie potrzebuje wojska, armii, żołnierzy z pistoletami, czołgów, łodzi podwodnych, czy samolotów. Dlaczego nie potrzebuje? Ponieważ jedyną „bronią” jaką ma jest miłość. Chrystus chce “panować”, ale w sercach ludzi. Chce, aby w świecie zapanował ład i porządek, ale przed wszystkim Boża Miłość. Ukrzyżowanie Jezusa jest dramatycznym znakiem Jego miłości do człowieka, do każdego z nas. Ujmując to Jego słowami: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy życie swoje oddaje za przyjaciół swoich”.
Pewien człowiek pracował jak operator zwodzonego mostu. Kiedy podnosił most, przepływały pod nim barki, opuszczając go przepuszczał mknące po szynach pociągi. Pewnego dnia wziął ze sobą do pracy swego kilkuletniego jedynego synka. Gdy wykonywał swoje rutynowe czynności, jego syn bawił się na zewnątrz dyżurki. Wtem rozległ się dźwięk telefonu, który jak zwykle był zapowiedzią informacji o nadjeżdżającym pociągu. Szybko włączył urządzenie opuszczające most i właśnie wtedy usłyszał przeraźliwy krzyk swego syna.
Gdy wyjrzał na zewnątrz, zobaczył, że jego noga uwięziona została w trybach maszyny, które powoli miażdżyły ją i wciągały do środka. W tej chwili usłyszał także sygnał nadjeżdżającego z oddali pociągu. W tak dramatycznej sytuacji miał jedynie dwie możliwości – opuścić lub podnieść most wybawiając syna od śmierci, ale skazując na nią setki pasażerów nadjeżdżającego pociągu. Ojciec wybrał śmierć syna…
Kiedy pociąg przejeżdżał po moście, niektórzy ludzie uśmiechnięci machali mu rękoma na powitanie. On tymczasem stał zalany łzami, a jego serce przeszywał ogromny ból z powodu męki, w jakiej zginął jego jedyny, ukochany syn…
Gdy Chrystus wisiał na krzyżu przy swojej Matce, to nie miał korony, a zamiast niej wbijające się w głowę ciernie. Zamiast berła, w ręce trzymał kawałek odłamanej trzciny. Zamiast wierzchniej szaty, dano mu płaszcz szkarłatny, bo Jego tunika została przehandlowana w kości przez żołnierzy. Nad głową Jezusa była umieszczona tablica w trzech językach. Oznajmiala, że jest Królem Żydowskim. Nie spodobało się to tym, którzy na niego donieśli i doprowadzili do nieuczciwego procesu i skazania Go na śmierć. Chcieli, żeby napis brzmiał, że on powiedział, że jest Królem Żydowskim, a nie że jest, żeby przypadkiem potomni tego tak niezręcznie dla nich tak nie zrozumieli. To ironiczno-pogardliwe zdanie w stosunku do Żydów, okazało się być prawdziwym sformułowaniem. Jezus okazał się być Królem w sensie dalece przerastającym wszystko, co Piłat był w stanie sobie wyobrazić.
Josh McDonell pisze, że „w większości procesów ludzie są sądzeni za to, co zrobili, lecz z Jezusem było zupełnie inaczej. On był sądzony za to kim rzeczywiście był. I to właśnie wyróżnia Jezusa od innych przywódców religijnych. Żaden z założycieli religii: ani Budda, ani Mahomet, ani Konfucjusz, nie podawali się za Boga. Natomiast Jezus twierdził, że Nim jest. To sprawia, że jest Kimś innym od wszystkich. Jest Królem. Królem Wszechświata. Królem człowieka, ale w takiej mierze, w jakiej on – człowiek – Go uznaje”.
Wspomniany Konfucjusz zapytany kiedyś przez swojego ucznia: „Jakie są podstawowe składniki dobrego rządzenia-królowania?” Ten odpowiedział: „Jedzenie, broń i zaufanie ludzi”. Wtedy uczeń zapytał go: „Ale, gdybyś był zmuszony obejść się bez któregoś z tych trzech, którego byś zaniechał?” „Broń” – zabrzmiała odpowiedź. „A jeśli byś musiał zrezygnować z jednego z tych dwóch pozostałych?” „Z jedzenia” – padła szybko odpowiedź. „Ale bez jedzenia ludzie umrą!!!” – powiedział zaskoczony uczeń. „Od niepamiętnych czasów, śmierć jest udziałem istot ludzkich. Ale lud, który nie ufa już swoim władcom, jest naprawdę zgubiony”.
Królowanie to przede wszystkim prawość i szacunek do prawdy, także dowaga i szlachetność. Sam Bonaparte powiedział, że „władca, który nie króluje w sercu swych ludów, jest niczym”. Oczywiście jemu chodziło tu bardziej o to, by będąc w sercach ludzi mógł potem królować mieczem nad innymi narodami. Ale w jego powiedzeniu jest też zawarta prawda, że jeśli człowiek nie ma kogoś głęboko w sercu, to jego zaangażowanie będzie minimalne i nie będzie prawdziwe, nie będzie autentyczne, bo oparte na kłamstwie. A nie ma nic gorszego niż budowanie na piasku. Wcześniej, czy później prawda wyjdzie na wierzch.
Cesarz chiński zwołał do siebie młodzieńców swego cesarstwa. Był wśród nich Young Ling. Każdy młodzieniec, który przybywał do pałacu cesarza, otrzymywał przy wejściu maleńkie ziarenko. Cesarz zwrócił się do zebranych młodzieńców: „Następca mojego tronu stoi miedzy wami. Każdy z was otrzymał ziarenko. Ono zadecyduje o waszej przyszłości. Posadźcie je i pielęgnujcie tak, aby wydało owoc, z którym po roku wrócicie do mojego pałacu”.
Ling wrócił do domu i napełnił doniczkę najlepszą ziemią i zasiał w niej otrzymane ziarnko. Każdego dnia podlewał swój zasiew i wystawiał doniczkę na najbardziej nasłonecznione miejsce. Rankiem biegł do doniczki z nadzieją, że zobaczy wybijającą się z ziemi roślinkę. Dni mijały, a z ziarenka nic nie wyrastało. Ling stosował różnego rodzaju nawozy. Wszystko jednak zdało się na nic, po miesiącach wytrwałej pracy w doniczce nic nie wyrosło.
W końcu przyszedł dzień stawienia się młodzieńców u cesarza z owocem, jaki wydało powierzone im ziarno. Ling nie miał żadnego owocu i trochę wstydził się stanąć przed cesarzem z pustymi rękami. Ale matka nalegała, mówiąc: „Ling, nie masz się czego wstydzić. Zrobiłeś wszystko, o co cię proszono. Idź do pałacu i powiedz uczciwie, jaki jest rezultat twojej pracy”.
Kiedy Ling przybył do pałacu, zdumiony patrzył na wspaniałe kwiaty i dorodne owoce, jakie przynieśli pozostali młodzieńcy. Zmieszany i zawstydzony stanął w koncie, z tyłu zgromadzonego tłumu. Cesarz przeglądał dokładnie przyniesione doniczki z różnorodnymi roślinami. Ling znieruchomiał ze strachu, gdy wzrok cesarza zatrzymał się na nim. „Ej, ty tam w kącie, podejdź bliżej” – powiedział cesarz.
Zawstydzony Ling niechętnie podszedł do cesarza. Niektórzy młodzieńcy podśmiewali się z niego, widząc pustą doniczkę. „Jak masz na imię?” – zapytał cesarz. „Ling – wasza wysokość” – odpowiedział zalękniony chłopiec. Cesarz ukłonił się Lin’gowi i powiedział: „Rok temu każdemu z was dałem ugotowane ziarno, które nie mogło wydać owocu. Ale dzisiaj widzę w waszych doniczkach wszelkie rodzaje roślin, jakie rosną w naszym kraju. Jedynie Ling w swej prawości i uczciwości przyniósł pustą doniczkę, narażając się na wyśmianie i kpiny. Ta prawość i szacunek dla prawdy i odwagi jest znakiem jego szlachetności. Oddajecie pokłon Ling’owi, przyszłemu cesarzowi królestwa”.
Moi drodzy, sądzę, że tak jak i ja, większość z was, a może wszyscy pochwala postawę tego chłopca i jest przekonana, że takie wartości, jak uczciwość i prawda są konieczne w życiu społeczności ludzkiej, że bez nich świat zamienia się w dziką dżunglę, w której toczy się nieustanna walka, w której ciągle ktoś kogoś pożera. Zaś świat oparty na sprawiedliwości, uczciwości i prawdzie staje się bardziej przyjazny, bardziej ludzki. Takie przekonanie nie idzie w parze z codzienną praktyką. Uczciwość i prawda przegrywają nieraz z prozą codziennego życia.
Ale nie zawsze tak jest. Proponuje Wam oglądnięcie filmu pt. „Tam i z powrotem”, reżyserii Wojciecha Wójcika. Film polski, wyprodukowany w roku 2001, gdzie główne role gra min. Janusz Gajos, Jan Frycz, Olaf Lubaszenko. Teraz kiedy o uczciwości i pragnieniu dotarcia do prawdy (lustracja) tak często mówi się dziś w Polsce, warto zobaczyć ten film. Kilka słów o nim: Jest rok 1965. Andrzej Hoffman (Janusz Gajos) jest wybitnym lekarzem, który mieszka i pracuje w Łodzi.
Po wojnie kilka lat spędził w więzieniu. Jedynym dowodem w sprawie był donos złożony Służbie Bezpieczeństwa i jego wojenna działalność (był łącznikiem Armii Krajowej w Anglii). Pewnego dnia podczas obchodu w szpitalu spotyka Piotra (Jan Frycz), którego znał jeszcze z czasów partyzantki. Piotr za wszelką cenę chce wyjechać z Polski, by na Zachodzie rozpocząć nowe, lepsze życie. Jedynym sposobem, by| zerwać z “szarą” polską rzeczywistością, jest zdobycie jak największej liczby pieniędzy i paszportu. Jest tylko jedno rozwiązanie tego problemu: napad na bank. Piotr od dawna przygotowywał plan napadu na konwój bankowy, jednakże do jego realizacji potrzebował wspólnika. Teraz pozyskał go w osobie Andrzeja, dla którego wyjazd zagranicę to ostatnia szansa, aby spotkać się z żoną i córką, mieszkającymi w Wielkiej Brytanii.
Sytuacja zaczyna się coraz bardziej komplikować, gdyż władze pragną za wszelką cenę zmusić Andrzeja do współpracy. Funkcjonariusz Urzędu Bezpieczeństwa: Niewczas (Olaf Lubaszenko) szantażuje go fałszywymi zeznaniami świadków, które mogą zakończyć jego praktykę zawodową. W takich okolicznościach jedyne wyjście z tej sytuacji to kradzież pieniędzy i szybki wyjazd. Podjęcie decyzji o napadzie, to dopiero początek drogi ku “wolności”. Dokładne przygotowania mają na celu przeprowadzenie bezkrwawego i błyskawicznego rabunku.
Plan zaczyna się wymykać spod kontroli, gdyż podczas akcji ranny zostaje jeden z ochroniarzy. Pogotowie zabiera go najbliższego szpitala. Lekarzem, który będzie go operował, jest Andrzej Hoffman. W trakcie operacji musi podjąć najważniejszą decyzję w swoim życiu: czy uratować życie ludzkie, a tym samym podpisać na siebie wyrok, czy też pozwolić, aby umarł jedyny świadek napadu… przez to móc wyjechać z kraju do Anglii, gdzie od lat czekają na niego: żona i córka….
Nie będę zdradzał Wam zakończenia tej historii, opartej na prawdziwych wydarzeniach z naszej polskiej rzeczywistości lat 60-tych. Powiem jednak krótko tak: po oglądnięciu tego filmu człowiek wierzy jeszcze bardziej, że można i trzeba żyć według zasad. Należy ich przestrzegać, bo jeśli się je złamie, wtedy nic nie ma sensu.
Królestwo moje nie jest z tego świata, powiedział Chrystus. Przestrzeganie zasad w naszym codziennym życiu nie jest łatwe. Często właśnie traktowane są, jak „nie z tego świata”. Takie nieżyciowe, niepraktyczne, wręcz nie na dzisiejsze czasy… Pamiętajmy jednak o tym, że jeśli je się złamie, wtedy tu na ziemi nic nie będzie miało sensu. Dobro i zło będą trzymać się razem za rękę; prawda i kłamstwo będą mówić jednym językiem, radość ze smutkiem będą jednym obłędem. Dlatego warto żyć wartościami i zasadami, mimo, że może nas one kosztują: siły, czas, wyrzeczenia, łzy, czy smutek. Życie bez nich byłoby obijaniem się o bandę, bez możliwości własnego wyboru. W starciu z losem nabieramy sił, które jeszcze bardziej powinny przybliżać nas do Królestwa Boga. Codzienny trud naszego czoła, rąk i umysłu powinien przybliżać nas do Królestwa Chrystusa już tu na ziemi. O przestrzeganie wartości, dziś módlmy się.
Łk 23, 35-43
Gdy ukrzyżowano Jezusa, lud stał i patrzył. A członkowie Sanhedrynu szydzili: «Innych wybawiał, niechże teraz siebie wybawi, jeśli jest Mesjaszem, Bożym Wybrańcem».
Szydzili z Niego i żołnierze; podchodzili do Niego i podawali Mu ocet, mówiąc: «Jeśli Ty jesteś Królem żydowskim, wybaw sam siebie».
Był także nad Nim napis w języku greckim, łacińskim i hebrajskim: «To jest Król żydowski».
Jeden ze złoczyńców, których tam powieszono, urągał Mu: «Czyż Ty nie jesteś Mesjaszem? Wybaw więc siebie i nas».
Lecz drugi, karcąc go, rzekł: «Ty nawet Boga się nie boisz, chociaż tę samą karę ponosisz? My przecież – sprawiedliwie, odbieramy bowiem słuszną karę za nasze uczynki, ale On nic złego nie uczynił».
I dodał: «Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa».
Jezus mu odpowiedział: «Zaprawdę, powiadam ci: Dziś będziesz ze Mną w raju».
(Main Photo: Christopher Martin / flickr.com / CC BY-NC 2.0)