Dostosowany do każdych warunków (odcinek 5)

Total
0
Shares

Dziś wyruszamy z Jezusem na drogę Jego męki. Idziemy razem z nim, aby nauczyć się znosić krzyż naszej codzienności. Każdy z nas doświadcza go w swoim życiu.

Dla jednego jest on nie do udźwignięcia – związany z ogromnym cierpieniem: bólem fizycznym, czy też psychicznym, dla innego są to sporadyczne sytuacje, które tylko przypominają o jego istnieniu.

Każdego z nas przygniata coś, z czym nie jest w stanie sobie poradzić, wobec czego czuje się bezradny. Może być to choroba, kłopoty rodzinne, problemy w pracy, lub w szkole. To właśnie do nas, do ludzi bezsilnych, udręczonych Chrystus wypowiada te słowa: “Jeśli kto chce iść za Mną niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech mnie naśladuje (Łk 9, 23)”. Pan Jezus jest blisko nas, szczególnie zaś, gdy cierpimy, on najlepiej wie, co czujemy, bo sam doświadczył tego z rąk innych ludzi.

Na drogę krzyżową wyszli różni ludzie: życzliwi Jezusowi, oraz ci, którzy go nienawidzili. Spróbujmy się przyjrzeć jednym i drugim.

Jezus przeżył już wiele: nieprzespaną noc, sponiewieranie przez żołnierzy – szydzono i śmiano się z niego, ubrano go w purpurę i włożono na głowę koronę z ostrych cierni, bito, opluwano, popychano. Ciało Chrystusa było pokrwawione, pełne ran i bólu. To wszystko sprawiło, że nie był w stanie ustać na nogach. Przewracał się upadając na kamienny bruk, ranił sobie twarz i kolana. Jego upadek nie mógł być w jakikolwiek sposób amortyzowany przez ręce, bo te były przywiązane do belki, która swoim ciężarem jeszcze potęgowała siłę uderzenia.

Żołnierze widzieli, że Jezus nie będzie w stanie o własnych siłach dotrzeć do miejsca, gdzie miał być powieszony, dlatego przymusili Szymona z Cyreny, aby pomógł mu nieść krzyż. Wyznaczyli go do pomocy nie z litości, ale dlatego, że prawo zabraniało skazańcowi umierać w obrębie miasta. Zadaniem Szymona było zatem wyprowadzenie Jezusa poza miasto.

Jaka była postawa Szymona? To żołnierze zmusili go. Szymon wcale nie był z tego powodu zadowolony. Nie chciał z własnej woli nieść ciężkiego drewna. Sprawa Jezusa w ogóle go nie interesowała. W czasie gdy sądzono Jezusa, Szymon pracował w polu. Nie interesował się on polityką, jego głowa była zajęta zbożem, które z wielkim poświęceniem uprawiał. Wykorzystał nawet pół dnia Wielkiego Piątku na pracę, bo po południu trzeba było przygotować Paschę. Miał jeszcze wiele do zrobienia. Trzeba było iść do świątyni, aby tam złożyć baranka paschalnego, a potem według przepisów przygotować go na wieczerzę. Potem jeszcze trzeba było przygotować sałaty, zioła i leguminy. Wszystko to, co określały przepisy prawa.

W chwili, gdy Szymon próbował realizować swój plan – na drodze stanął mu skazaniec – któremu musiał pomóc. Skazaniec, przez którego będzie musiał jeszcze dokonać oczyszczenia i rytualnie się obmyć. Szymon z Cyreny nie był z tego powodu zadowolony.

Mimo pomocy Szymona, Pan Jezus bardzo cierpiał. Liczne rany sprawiały Mu ogromny ból. Prócz cierpienia fizycznego, pojawiło się cierpienie psychiczne – związane z ogromną samotnością Wszyscy uczniowie uciekli, został sam, bez przyjaciół, bez bliskich. Tylko przelotnie zobaczył – swoją matkę, która też ogromnie cierpiała. Po drodze mijał płaczące niewiasty, ale one nic nie rozumiały – ich płacz nie pochodził z głębi serca. Dlatego Jezus mówił do nich: “Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade mną płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi (Łk 23, 28).

Tak więc Jezus został sam. Nie było przy nim nikogo, kto pomógłby mu nieść krzyż – tak z serca, a nie z litości, czy nakazu. Gdzie byli apostołowie? Gdzie były te tłumy, które nie tak dawno temu słuchały z zapartym tchem Jego słów? Gdzie byli ci uzdrowieni, wyleczeni, ci, którym pomógł? Nie było ich. Nie było nikogo. Został Szymon, który pomagał mu dźwigać krzyż – z początku niechętnie, z wymówkami, z niezadowoleniem. A jak było potem? Ewangelia milczy na ten temat…

Czy ludzie zachowują się jak wielbłądy?

W zoo w Chicago przyglądałem się wielbłądowi na wybiegu. Siano, woda i kawałek przestrzeni były tym, co mu zupełnie wystarczało. Na jego pysku malowało się błogie zadowolenie. Najważniejsze było to, że miał wygodę. Kiedy opiekun próbował zmienić jego ulubione miejsce, ten uparł się, że nigdzie nie pójdzie. Było mu dobrze tam, gdzie stał i nie chciał żadnych zmian. Żyjąc w niewoli, chciał tylko zachować swoje “status quo”. Gdyby był człowiekiem, można byłoby pomyśleć, że nie interesuje go branie kolejnych trudów na swoje barki i myślenie, co będzie jutro. Wszystko miał przecież podane jak na tacy. Było mu względnie dobrze i nie pozwalał na zmianę sytuacji w jakiej się znajdował.

[metaslider id=1831]

 

W dzisiejszych czasach wielu z nas, niechętnie bierze krzyż na swoje ramiona. Nie jesteśmy również chętni, aby ten krzyż pomóc dźwigać innym. Często pozwalamy też, aby krzyż naszych bliskich nieśli obcy ludzie. Jak to jest z nami? Jak zachowalibyśmy sie, gdybyśmy znaleźli się na drodze krzyżowej Jezusa? Czy bylibyśmy jak Szymon, płaczące niewiasty, apostołowie, tłum, uczeni w Piśmie, Sanhedryn, Piłat, żołnierze? A może tak, jak Weronika, która wytarła twarz Jezusowi. Czy cierpielibyśmy jak Maryja, której rozdzierało się serce, gdy widziała ogrom cierpienia i krzywdę jaka działa się jej dziecku, a ona nie mogła mu pomóc…

Chrystus cierpiący jest obecny w każdym człowieku, zwłaszcza w starszym, chorym, niedołężnym, samotnym. Chrystus oczekuje od nas wrażliwości wobec każdego człowieka – chce byśmy potrafili patrzeć, słuchać, próbować zrozumieć i pomóc jeśli zaistnieje taka potrzeba. Jezus chce od nas dobrego i czystego serca – otwartego współczującego. Serca, które będzie pomagać z radością – nie z przymusu tak, jak Szymon, nie z bojaźni tak, jak żołnierze, którzy słuchali swojego dowódcy; czy po to, aby się pokazać – jak płaczące kobiety.

Wysłuchać, pomóc i zobaczyć, że ktoś uwalnia się od ciężaru, który wydaje się być nie do udźwignięcia, od przeszkody, która wydaje się być nie do przeskoczenia – jest bezcenne.

Krzyż jest realny, dotykalny, namacalny. I nie ma co na siłę go zrzucać go z siebie, ze swoich ramion, bo to nigdy się nie uda. Lepiej go zaakceptować i pogodzić się z tym, jaki jest.

Jest taka rosyjska legenda, która opowiada o dwóch niebezpiecznych przestępcach. Popełnili oni wiele morderstw na tle rabunkowym, ale któregoś dnia zostali nawróceni przez pustelnika. Obydwaj zdawali sobie sprawę z tego, co w swoim życiu zrobili źle, znali swoją winę, więc spytali go jak mogą to wynagrodzić. I wtedy pustelnik powiedział im, że powinni pielgrzymować do Ziemi Świętej z drewnianymi krzyżami na ramionach. Przygotowali więc wielki krzyże i wyruszyli w podróż tak, jak im nakazał mnich.

Na początku wszystko szło dobrze, Nawróceni przestępcy szli pełni zapału i siły. Po kilku dniach ich ramiona były poobijane, stłuczone i zakrwawione. Pojawił się też pierwszy grymas bólu na ich twarzach. Wpadli wtedy na genialny pomysł, żeby udoskonalić krzyże. Zatrzymali się w pewnej wsi i znaleźli stolarza.

Pierwszy pielgrzym odciął dolną część długiej belki i powiedział: – Teraz krzyż jest o wiele krótszy, a przecież nadal jest krzyżem. Drugi, nie chciał krzyża pomniejszać, ale uczynił go cieńszym. Przepiłował belki wzdłuż i w ten sposób miał dwa krzyże z jednego. Jeden z nich wziął na plecy i powiada: Mój także jest o wiele lżejszy, a przecież ciągle jest krzyżem. Dzięki temu pomysłowi mogli znacznie łatwiej się poruszać, szli teraz szybciej.

Wkrótce natrafili na skalistą pustynię, gdzie nie mogli znaleźć nic do jedzenia. Musieli iść przez trzy dni bez pożywienia. Czwartego dnia ujrzeli na horyzoncie piękne miasto i bardzo się z tego ucieszyli. Biegli tak szybko, jak tylko mogli w swym wycieńczeniu. Pod wieczór stanęli przed nieoczekiwaną przeszkodą: drogę przecinał głęboki kanał. Nie było mostu w zasięgu wzroku. Żaden z nich nie potrafił pływać. Wtedy wpadli na pomysł, żeby z krzyży, które nieśli zrobić prowizoryczny most. Okazało się, że jeden krzyż jest za krótki, drugi zaś: długi, ale za cienki. Obaj wpadli do wody i nędznie zginęli.

Wracając do wielbłąda – potrafi on doskonale przystosować się do każdych warunków, jakie napotka na swojej drodze. Garb pozwala mu wytrwać w trudnych warunkach, bo gromadzi tam tłuszcz. Jest też odporny na długotrwały brak wody. Wielbłądzi garb, jest też regulatorem temperatury ciała całego organizmu. Potrafi również, przez specyficzną budowę dróg nosowych, wchłaniać parę wodną z wdychanego powietrza. Wypije każdy rodzaj wody, nawet tę słoną i nie robi to na nim żadnego wrażenia.

To wszystko daje wielbłądowi “poczucie pewności siebie” i samowystarczalności. Dzięki temu ma “swój własny, ale zamknięty świat”, którego nikt nie może mu zburzyć.

Przypomina mi się tutaj słynny kawał o wielbłądach. Młody wielbłąd pyta ojca – wielbłąda:

– Tato, dlaczego mamy takie brzydkie kopytka, a koniki mają takie ładne? – Widzisz, my chodzimy w karawanie i dlatego mamy takie a nie inne kopytka, żeby nie zakopać się po kolana w piachu. – Tato, a dlaczego mamy taką brzydką, skudloną sierść, a koniki mają taką śliczną, błyszczącą? – Widzisz, my chodzimy w karawanie, a na pustyni w nocy jest -10 stopni, w dzień +40 stopni, i taka sierść chroni nas przed skokami temperatur. – Tato, a dlaczego mamy te dwa garby, a koniki mają taki gładki grzbiet? – Widzisz, my chodzimy w karawanie i w tych garbach magazynujemy tłuszcz i wodę, żeby nie zginąć na pustyni z głodu i pragnienia. Na to wszystko młody wielbłąd: – Tato, a na co nam to wszystko, kiedy mieszkamy w ZOO?!

Takie jednak myślenie jest może dobre dla zwierząt, ale nie dla ludzi. Wielbłąd bowiem godził się z tym, co przyniósł mu “ślepy los”, bo w dużej mierze nie zależało od niego. To nie on kieruje swoim życiem, bo w ZOO kto inny wyznacza mu sposób, styl i jakość życia. To prawda, że nie ma on już nic do powiedzenia wobec zaistniałej rzeczywistości i musi się dostosować do takiej jaka jest i basta. Sytuacja człowieka jest jednak inna, bo Bóg obdarował go wolną wolą i rozumem. I wiemy sami, że nawet gdy jest ciężko, to nie znaczy, że mamy się od razu poddawać i akceptować wszystko, co jest w około nas, aby tylko przetrwać.

Każdy z nas ma tendencję i pokusę, by skrócić swój krzyż i iść na łatwiznę. Pan Jezus nie obciął ani nie przepołowił swojego krzyża. Dźwigał go w całości do samego końca. Pamiętajmy o tym zwłaszcza, gdy wspominamy Jego drogę krzyżową. Krzyż dotyczy nas wszystkim i doskonale o tym wiemy. Nie uciekniemy przed krzyżem, bo jest on częścią naszego codziennego życia.

Total
0
Shares
(fot. shutterstock.com)

Błąd to ciągłe dostosowywanie się (odcinek 4)

Wartość naszego życia nie wynika z tego co robimy, ani nie zależy od tego, kogo znamy, lecz KIM…

Może spodoba Ci się też...