Pewnego razu pastor przechadzał się ulicami swojej nowej parafii, żeby lepiej poznać jej mieszkańców. Jednym z pierwszych miejsc, które odwiedził, był zakład szewski. Pastor wdał się z szewcem w rozmowę, używając niekiedy dość górnolotnych wyrażeń teologicznych. Szewc odpowiadał z głębokim zrozumieniem i przenikliwością, które zdumiały duchownego.
– Nie powinien pan zajmować się butami – oświadczył. – Człowiek tak zdolny i umiejący jasno wyrażać swe myśli nie powinien wykonywać takiej służebnej, przyziemnej roboty.
Szewc odparł natychmiast:
– Niech ojciec to lepiej odwoła!
– Co mam odwołać? – spytał.
– Odwoła to, że ja wykonuję służebną, przyziemną robotę. – I nieco zirytowany dodał: – Widzi ojciec tamtą parę butów na półce? Należą do syna pani Smith, która owdowiała w zeszłym roku. Utrzymuje ją jedyny syn, któremu udaje się zapewnić im obojgu dach nad głową dzięki temu, że co dzień pracuje na dworze.
Słyszałem, że zapowiadają właśnie brzydką pogodę i poczułem, jak nasz Pan zwraca się do mnie: “Czy uszyjesz buty dla syna pani Smith, żeby się nie przeziębił i aby nie złożyła go choroba”? Odpowiedziałem: “Oczywiście, Panie”.
Patrząc pastorowi w oczy, szewc powiedział:
– Ojciec, jak rozumiem, układa kazania pod kierunkiem Boga. I ja pod Jego kierunkiem zrobię temu chłopcu buty. A gdy nadejdzie dzień przyznawania ostatecznej nagrody. Pan żniwa wypowie do mnie i do ojca te same słowa pochwały: Dobrze, sługo dobry i wierny!
Autor nieznany