4 N. Adwentu, Budzik Adwentu, Mt 1, 18-24

Total
0
Shares

Jednym z najczęściej powtarzanych słów Anthony’ego de Mello było słowo „przebudzenie”. Brzmi ono niepokojąco, bo sugeruje, że można żyć – a jednak spać. Można chodzić do pracy, wychowywać dzieci, modlić się, a mimo to nie być naprawdę obecnym.

De Mello prowokował, mówiąc: „Większość ludzi umiera, zanim umrze – bo nigdy się nie obudziła”. Dzisiejsza refleksja jest zaproszeniem do przebudzenia. Nie do zmiany świata, ale do zmiany sposobu życia. Przebudzenie dotyczy czterech podstawowych relacji: ja – Bóg, ja – ja, ja – drugi człowiek, ja – rzeczy materialne. Od jakości tych relacji zależy, czy żyjemy naprawdę, czy tylko funkcjonujemy.

Przebudzenie w relacji ja – Bóg. Wielu ludzi wierzących żyje w pewnym religijnym śnie. Modlitwa staje się obowiązkiem, a nie spotkaniem. Bóg – pojęciem, a nie Osobą. De Mello mówił, że największym problemem nie jest to, że ludzie nie wierzą w Boga, ale że nie są na Niego uważni.

Pewien człowiek codziennie przychodził do kościoła i odmawiał te same modlitwy. Gdy zapytano go, dlaczego się modli, odpowiedział: – Bo tak trzeba. Bo zawsze tak było. Pewnego dnia usiadł w ławce i… nic nie powiedział. Tylko trwał w ciszy. Po chwili powiedział: – Pierwszy raz mam wrażenie, że Bóg jest bliżej mnie niż moje słowa. To był moment przebudzenia.

Przebudzenie w relacji z Bogiem polega na odkryciu, że: Bóg nie potrzebuje naszej wielomówności, nie jest projektem naszych wyobrażeń, nie daje się kontrolować. Człowiek przebudzony modli się nie dlatego, że „musi”, ale dlatego, że jest obecny. Wie, że Bóg nie jest daleko – to my często jesteśmy nieobecni. Adwent, Wielki Post, rekolekcje – to wszystko są momenty budzenia. Bóg mówi: „Zatrzymaj się. Posłuchaj. Bądź”.

Przebudzenie w relacji ja – ja. De Mello twierdził, że największym złudzeniem człowieka jest obraz samego siebie. Nosimy maski, role, etykiety: „muszę być silny”, „muszę sprostać”, „nie mogę się przyznać do słabości”.

Pewna kobieta przez lata uchodziła za osobę zawsze uśmiechniętą i silną. Pomagała innym, nigdy nie narzekała. Kiedyś na rekolekcjach usłyszała pytanie: – A ty, jak się naprawdę czujesz? Zamilkła. Po chwili odpowiedziała ze łzami: – Nie wiem. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. To było jej pierwsze przebudzenie – bolesne, ale prawdziwe.

Człowiek nieprzebudzony: ucieka od ciszy, boi się prawdy o sobie, żyje cudzymi oczekiwaniami. Człowiek przebudzony: umie nazwać swoje emocje, przyjmuje swoją kruchość, nie musi niczego udowadniać. Przebudzenie to zgoda na prawdę: jestem niedoskonały, ale realny. Dopiero wtedy zaczyna się autentyczne życie duchowe.

Przebudzenie w relacji ja – drugi człowiek. De Mello bezlitośnie demaskował iluzje w relacjach. Mówił, że często nie kochamy ludzi, lecz nasze oczekiwania wobec nich. 

Pewien ojciec ciągle narzekał, że jego syn jest „inny, niż powinien być”. Chciał, by syn spełniał jego marzenia. Kiedyś syn powiedział: – Tato, ja mam wrażenie, że ty mnie nie widzisz. Widzisz tylko swoje wyobrażenie o mnie. To zdanie obudziło ojca bardziej niż tysiąc kazań.

Człowiek śpiący w relacjach: chce zmieniać innych, oczekuje, że ktoś wypełni jego pustkę, kocha warunkowo. Człowiek przebudzony: słucha bez planu odpowiedzi, pozwala drugiemu być sobą, kocha obecnością, nie kontrolą. Przebudzenie w relacjach to odkrycie, że miłość to uważność, a nie posiadanie.

Przebudzenie w relacji ja – rzeczy materialne. De Mello mówił wprost: „Jesteś zniewolony przez to, czego nie potrafisz oddać”. Rzeczy same w sobie nie są złe. Problem zaczyna się wtedy, gdy definiują naszą wartość.

Pewien człowiek stracił wszystko w pożarze: dom, pamiątki, dorobek życia. Po czasie powiedział: – Myślałem, że straciłem wszystko. A odkryłem, że straciłem tylko to, co nie było mną. To było bolesne, ale wyzwalające przebudzenie.

Człowiek nieprzebudzony: gromadzi, porównuje się z innymi, żyje w lęku przed stratą. Człowiek przebudzony: używa rzeczy, ale im nie służy, potrafi się cieszyć prostotą, jest wolny. Przebudzenie oznacza, że rzeczy nie rządzą moim sercem.

Anthony de Mello powiedział kiedyś: „Przebudzenie nie polega na tym, że świat staje się inny. Przebudzenie polega na tym, że ty stajesz się obecny”. Dzisiejsza refleksja nie jest oskarżeniem. Jest zaproszeniem. Bóg nie mówi: „Zrób więcej”. Bóg mówi: „Obudź się i bądź”. Obudź się: w relacji z Bogiem – do zaufania, w relacji z sobą – do prawdy, w relacji z innymi – do miłości, w relacji z rzeczami – do wolności. Bo przebudzony człowiek nie tylko istnieje. Przebudzony człowiek naprawdę żyje.

W jednym domu stał stary budzik. Nie był nowoczesny, nie świecił kolorami, nie łączył się z telefonem. Miał jedną zaletę: budził zawsze punktualnie. Każdego ranka dzwonił wiernie. A jednak domownicy nauczyli się czegoś innego – jak go uciszać. Jedno naciśnięcie. Drzemka. Jeszcze pięć minut. Jeszcze trochę snu. Jeszcze nie teraz. Pewnego dnia budzik zapytał: – Po co mnie nastawiacie, skoro nie chcecie wstać? Nikt nie odpowiedział. Bo odpowiedź była zbyt niewygodna.

Adwent jest takim budzikiem Boga. Nie po to, by nas przestraszyć, ale by nas obudzić. Ewangelia mówi o śnie Józefa. O śnie, w którym Bóg przemawia. Ale kluczowe zdanie brzmi inaczej: „Zbudziwszy się ze snu, Józef uczynił tak, jak mu polecił anioł.” Nie samo objawienie było najważniejsze. Najważniejsze było przebudzenie. Bo można mieć sny o Bogu… a po przebudzeniu żyć tak, jakby Boga nie było.

Bruno Ferrero opowiada historię o człowieku, który całe życie spał. Chodził, pracował, rozmawiał – ale nigdy naprawdę nie żył. Dopiero gdy ktoś zapytał go: – Czy ty wiesz, że żyjesz? zatrzymał się i zapłakał. Bo zrozumiał, że przespał własne serce. Adwent pyta nas dokładnie o to samo. Do czego mamy się obudzić? Obudzić się na Boga – który przychodzi cicho, nie łamiąc drzwi, ale pukając do serca. Obudzić się na siebie – na prawdę o tym, kim jestem i dokąd idę. Obudzić się na drugiego człowieka – bo często śpimy obok czyjegoś bólu. Obudzić się na życie – które nie jest próbą generalną, ale jedynym spektaklem. Budzik Adwentu nie krzyczy długo. On dzwoni krótko. Potem można go wyłączyć.

Można powiedzieć: „Jeszcze nie teraz. Po świętach. Po Nowym Roku. Jak będę miał więcej czasu. Ale Józef wstał natychmiast. Nie zapytał: „Dlaczego ja?” Nie powiedział: „To się nie zgadza z moimi planami.” Po prostu wstał i zaufał. Na końcu jeszcze jedno krótkie opowiadanie. Pewien mnich zapytał ucznia: – Kiedy kończy się noc? – Gdy zobaczysz światło – odpowiedział uczeń. – Nie – rzekł mnich. – Noc kończy się wtedy, gdy w twarzy drugiego człowieka rozpoznasz brata.

Adwent to nie czas dekoracji. To czas decyzji. Czy pozwolę się obudzić? Czy tylko przesunę drzemkę? Bo Bóg już wstał. Teraz czeka, aż my się obudzimy.

Mt 1, 18-24

Jezus urodzi się z Maryi zaślubionej Józefowi, potomkowi Dawida

Z narodzeniem Jezusa Chrystusa było tak. Po zaślubinach Matki Jego, Maryi, z Józefem, wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Świętego. Mąż Jej, Józef, który był człowiekiem sprawiedliwym i nie chciał narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie.

Gdy powziął tę myśl, oto Anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł: «Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło. Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus, On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów». A stało się to wszystko, aby się wypełniło słowo Pańskie powiedziane przez Proroka: «Oto Dziewica pocznie i porodzi Syna, któremu nadadzą imię Emmanuel», to znaczy Bóg z nami.

Zbudziwszy się ze snu, Józef uczynił tak, jak mu polecił Anioł Pański: wziął swoją Małżonkę do siebie.

Total
0
Shares
(fot. VinothChandar / Foter.com / CC BY)

Na dobranoc i dzień dobry – Mt 1, 18-24

Urodzić się i narodzić na nowo… Narodzenie Jezusa Z narodzeniem Jezusa Chrystusa było tak. Po zaślubinach Matki Jego,…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Może spodoba Ci się też...