Świętego Szczepana, Świadectwo wiary, Mt 10, 17-22 

Total
0
Shares

Wczoraj śpiewaliśmy kolędy o Narodzeniu Dzieciątka, o czułości, o pokoju, o aniołach. A dziś – tak nagle – Kościół stawia przed nami obraz kamieni, krwi i przebaczenia. Dlaczego? Bo Boże Narodzenie nie jest bajką o pięknym dziecku w żłobie, lecz początkiem historii Boga, który wszedł w świat, by kochać aż do końca – aż po krzyż. Święty Szczepan zrozumiał tę prawdę. Był młodym człowiekiem, diakonem, który głosił Ewangelię z mocą i radością. Ale jego słowa dotknęły ludzi do żywego. Gdy widział kamienie unoszące się w górę, nie przeklinał. Nie krzyczał z gniewu. Jego ostatnie słowa brzmiały: „Panie, nie poczytaj im tego grzechu”. To był jego Boży sposób zwycięstwa — miłość silniejsza niż śmierć.

Pewien młody lekarz z małego miasta w Afryce postanowił zostać na miejscu, gdy w jego regionie wybuchła epidemia. Wszyscy mogli uciec – on również. Ale powiedział tylko: „Nie mogę zostawić tych ludzi. Gdybym ja był chory, chciałbym, by ktoś został przy mnie”. Zakażenie przyszło szybko. Zanim zmarł, napisał do swojej matki: „Nie żałuję, że tu zostałem. Uczyłem się w szkole o medycynie, ale dopiero teraz uczę się o miłości”. Kilka lat później w tym samym szpitalu pracowała nowa grupa lekarzy. W hallu, przy wejściu, ktoś powiesił jego zdjęcie. Pod spodem widniał napis: „Krew tych, którzy kochają, nie ginie – rodzi życie”.

Krew św. Szczepana nie była przegraną. Była ziarnem. Z jego świadectwa narodził się św. Paweł – ten, który kiedyś trzymał płaszcz prześladowców, a potem głosił Chrystusa całemu światu. Tak właśnie działa Bóg: z ofiary jednego człowieka może narodzić się nadzieja dla tysięcy innych. Dzisiaj nie rzucają w nas kamieniami, ale nieraz dostajemy słowem, obojętnością, drwiną. Kiedy ktoś wyśmieje twoją wiarę – możesz odpowiedzieć jak Szczepan: „Panie, nie poczytaj mu tego”. Kiedy ktoś cię zrani – możesz, jak ten młody lekarz, pozostać i służyć mimo wszystko. Bo miłość, która się nie boi cierpieć, staje się światłem. I właśnie tacy ludzie – jak Szczepan, jak ów lekarz – sprawiają, że Boże Narodzenie trwa dalej.

W lutym 2015 roku świat zobaczył wstrząsające nagranie z wybrzeża Libii: 21 egipskich chrześcijan – robotników koptyjskich – klęczy nad morzem. Terroryści żądali, by wyrzekli się Chrystusa. Każdy z nich odpowiedział: „Jezu, Panie mój”. Zginęli z imieniem Jezusa na ustach. Ich żony i matki w Egipcie powiedziały potem dziennikarzom: „Nie płaczemy. Nasze dzieci są w niebie. Jesteśmy dumni, że oddały życie za wiarę”. W 2023 roku papież Franciszek ogłosił ich męczennikami Kościoła katolickiego, choć byli prawosławni – to znak jedności krwi i wiary.

Sudańska lekarka Miriam była w ósmym miesiącu ciąży, gdy została skazana na śmierć w 2014 roku przez powieszenie za to, że nie wyrzekła się chrześcijaństwa. Miała możliwość „wrócić” do islamu, ale powiedziała: „Nie mogę zaprzeczyć Jezusowi. On jest moim Panem.” W celi urodziła córeczkę, związaną łańcuchami. Dzięki międzynarodowej presji została uwolniona. Po wyjściu powiedziała: „Wiedziałam, że Bóg był ze mną w więzieniu. To On dał mi siłę, by się nie bać.”

Stary, 86-letni kapłan, ks. Jacques Hamel z Normandii (Francja), w czasie porannej Mszy św. w 2016 roku został zaatakowany przez terrorystów. Tuż przed śmiercią wyszeptał: „Idź precz, szatanie”. Zginął przy ołtarzu, jak Chrystus, którego codziennie głosił. Jego parafianie mówią: „Nie umarł z nienawiści. Umarł z miłości do Boga.” Papież Franciszek nazwał go męczennikiem współczesnych czasów.

Co roku dziesiątki misjonarzy chrześcijańskich, katolickich, giną z powodu nienawiści do wiary. Nie pojawiają się w wiadomościach, ale żyją w miejscach, gdzie być chrześcijaninem znaczy: narażać się codziennie. Jak mówił jeden z nich: „Nie chcemy ginąć. Ale jeśli kiedyś nas zabiją, niech to będzie ostatnie świadectwo, że Bóg jest miłością.”

Nie każdy męczennik ginie krwawo. Nauczyciel, który w szkole nie wstydzi się znaku krzyża. Młody człowiek, który nie wstydzi się czystości i uczciwości. Rodzic, który modli się z dziećmi, choć inni się śmieją. Lekarz, który nie zgadza się na eutanazję czy aborcję, bo wierzy w świętość życia. To także męczeństwo – bez krwi, ale z serca. Św. Szczepan patrzył w niebo i widział Jezusa. Wszyscy męczennicy – dawni i współcześni – patrzą tak samo. Ich spojrzenie mówi: „Warto wierzyć. Warto kochać. Warto oddać życie, by nie stracić Boga.”

Był człowiek, który codziennie przechodził przez most nad rzeką. Most był stary, skrzypiał pod stopami, a woda pod nim była głęboka i ciemna. Jedni mówili: „Nie chodź tamtędy, to ryzykowne”. Inni radzili: „Lepiej wybierz drogę dłuższą, ale bezpieczną”. On jednak przechodził właśnie tamtędy – nie z uporu, lecz z zaufania. Wiedział, że most został zbudowany solidnie, choć nie zawsze to było widać.

Pewnego dnia spotkał na moście człowieka, który stał sparaliżowany strachem. – Boję się – powiedział. – A jeśli się zawali? – Zawali się tylko wtedy, gdy przestaniesz wierzyć, że można przejść – odpowiedział pierwszy. – Jeśli zostaniesz, zamarzniesz. Jeśli zawrócisz, nigdy nie dojdziesz na drugi brzeg. I podał mu rękę.

Wiara była dla niego właśnie taka: przechodzeniem, mimo lęku. Miłość – podaniem ręki, nawet gdy samemu się drży. A oddanie życia – nie zawsze śmiercią, lecz codziennym wyborem, by nie zdradzić tego, co najważniejsze: prawdy, dobra, Boga. Bo są rzeczy, które można stracić i nadal żyć. Ale gdy człowiek straci Boga – może oddychać, chodzić, pracować, a jednak powoli umierać w środku. Ten człowiek wiedział jedno: lepiej stracić wszystko, niż stracić Tego, dla którego wszystko ma sens. Warto wierzyć, bo wiara prowadzi na drugi brzeg. Warto kochać, bo miłość podaje rękę. I warto oddać życie – dzień po dniu – by nie stracić Boga, bo tylko z Nim nawet strata staje się zwycięstwem.

Pewien starszy człowiek opowiadał, że przez całe życie zbierał monety. Nie były to złote dukaty ani banknoty o wielkiej wartości. Zwykłe drobniaki. Każdy z nich coś znaczył: jeden był za pierwszy dzień pracy, inny za urodziny dziecka, jeszcze inny za sukces, z którego był dumny. Trzymał je w małym woreczku, zawsze blisko serca. Pewnego dnia woreczek pękł. Monety rozsypały się na drodze. Niektóre potoczyły się w błoto, inne zniknęły w szczelinach między kamieniami. Człowiek klęknął, próbował je zbierać, ale wiedział, że nie odzyska wszystkich. Bolało go to bardzo. Czuł, jakby tracił kawałek swojego życia. Obok przechodziło dziecko. Zatrzymało się i powiedziało: – Proszę pana, dlaczego pan tak płacze? To tylko monety. Starzec odpowiedział: – To nie monety. To moje wspomnienia. Moje bezpieczeństwo. Mój trud. Dziecko chwilę pomyślało, po czym podało mu jedną z monet i rzekło: – A ja myślałem, że najważniejsze jest to, że pan jeszcze ma ręce, żeby dawać… i serce, żeby kochać.

Te słowa uderzyły go mocniej niż strata. Zrozumiał, że przez lata nosił skarb, który nie mógł go ocalić. A teraz, gdy go tracił, odkrywał inny skarb – wolność serca. Tego wieczoru wrócił do domu lżejszy. Nie bogatszy w to, co się liczy w oczach świata, ale bogatszy w to, co liczy się w oczach Boga. Strata, która go bolała, stała się drogą do zysku, którego wcześniej nie znał. Chrześcijanin, gdy traci dla miłości, nie przegrywa. Gdy oddaje, nie staje się uboższy. A gdy traci wszystko, co trzymał kurczowo w dłoniach, zyskuje to, czego nikt nie może mu odebrać – serce wolne i pełne Boga. Dla świata strata jest końcem. Dla chrześcijanina bywa początkiem największego zysku[1].

Życie każdego człowieka jest najcenniejszym skarbem. Życie to nie ginie wtedy, gdy je oddajemy z miłości, ale wtedy, gdy rozdrabniamy je na byle co. Kto traci je dla spraw wielkich, odkrywa, że to, co oddał, wraca do niego jako sens, pokój i wieczność.

Dz 6, 8-10; 7, 54-60

Widzę niebo otwarte

Szczepan, pełen łaski i mocy, działał cuda i znaki wielkie wśród ludu.

Niektórzy zaś z synagogi zwanej synagogą Wyzwoleńców oraz Cyrenejczyków i Aleksandryjczyków, i tych, którzy pochodzili z Cylicji i z Azji, przystąpili do rozprawy ze Szczepanem. Nie mogli jednak sprostać mądrości i Duchowi, z którego natchnienia przemawiał.

Gdy to usłyszeli, zawrzały gniewem ich serca i zgrzytali zębami na niego.

A on, pełen Ducha Świętego, patrzył w niebo i ujrzał chwałę Bożą i Jezusa, stojącego po prawicy Boga. I rzekł: «Widzę niebo otwarte i Syna Człowieczego, stojącego po prawicy Boga».

A oni podnieśli wielki krzyk, zatkali sobie uszy i rzucili się na niego wszyscy razem. Wyrzucili go poza miasto i kamienowali, a świadkowie złożyli swe szaty u stóp młodzieńca, zwanego Szawłem.

Tak kamienowali Szczepana, który modlił się: «Panie Jezu, przyjmij ducha mego!» A gdy osunął się na kolana, zawołał głośno: «Panie, nie licz im tego grzechu!» Po tych słowach skonał.

Mt 10, 17-22

Nie wy będziecie mówili, lecz Duch Ojca waszego będzie mówił przez was

Jezus powiedział do swoich apostołów:

«Miejcie się na baczności przed ludźmi! Będą was wydawać sądom i w swych synagogach będą was biczować. Nawet przed namiestników i królów będą was prowadzić z mego powodu, na świadectwo im i poganom. Kiedy was wydadzą, nie martwcie się o to, jak ani co macie mówić. W owej bowiem godzinie będzie wam poddane, co macie mówić, gdyż nie wy będziecie mówili, lecz Duch Ojca waszego będzie mówił przez was.

Brat wyda brata na śmierć i ojciec syna; dzieci powstaną przeciw rodzicom i o śmierć ich przyprawią. Będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu mego imienia. Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony».


[1] Strata, która stała się zyskiem

Total
0
Shares
(fot. 96dpi / Foter.com / CC BY-NC)

Na dobranoc i dzień dobry – Mt 10, 17-22

Będziecie w nienawiści… Zapowiedź prześladowań Jezus powiedział do swoich Apostołów: Miejcie się na baczności przed ludźmi! Będą was…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Może spodoba Ci się też...