Zoo i sowa śnieżna

Total
0
Shares

Wychowałem się w pobliżu ogrodu zoologicznego, który mieścił się tam, gdzie potem park miejski. Dwadzieścia lat temu ówczesny burmistrz zlikwidował zoo, a właściwie przekształcił w zwykły park. Sprzedano wtedy wiele zwierząt, wiele też rozdano, niektóre zaś wskutek tej rewolucji poumierały. Pamiętam martwego wielbłąda, którego wywożono na ciężarówce.

Zeszłej jesieni, pewnego wieczoru szedłem przez park miejski. Niespodziewanie minął mnie jakiś starzec. Kiedy byłem już w domu uświadomiłem sobie, że miał on na sobie uniform pracowników nieistniejącego od dawna ogrodu zoologicznego. Gdyby przed laty burmistrz nie podjął kontrowersyjnej decyzji – pomyślałem – ów pan może jeszcze by pracował w zoo, a w każdym razie nie błądził smutny po parku, który je zastąpił.

Wkrótce w tym samym miejscu znów spotkałem tego człowieka. Bynajmniej nie błądził po parku, tylko szedł szybko, patrząc przed siebie. Podążyłem za nim.

Staruszek wszedł między kilka rozłożystych dębów i spojrzał w górę. Potem wyciągnął rękę, na którą po chwili sfrunęła sowa śnieżna. On pogłaskał ją czule, po czym wyciągną z kieszeni jakiś smakołyk i podał jej wprost do dzioba.

A więc ogród zoologiczny nie całkiem został zlikwidowany. Przetrwało jeszcze jedno zwierzę i jego opiekun.

Wiosną wygrałem wybory na burmistrza naszego miasta. Niebawem wydałem rozporządzenie o odbudowie zoo, które w pełni zaakceptowała Rada Miejska. Opiekuna sowy śnieżnej mianowałem dyrektorem.

 

Total
0
Shares
(fot. Vladimer Shioshvili / flickr.com / CC BY-SA 2.0)

Nic gorszego niż rozpacz, 10 N. Zwykła, Łk 7,11-17

Z ust Jezusa padają krótkie i zwięzłe słowa. Jedno, skierowane do matki: „Nie płacz!”, a drugie do jej…

Może spodoba Ci się też...