Boże Ciało, Eucharystia przemienia życie, Mk 14, 12-26 lub J 6, 51-58

Total
0
Shares

Zesłanie Ducha Świętego, Uroczystość Trójcy Przenajświętszej – wielkie Tajemnice naszej wiary. Dziś kolejna dla nas chrześcijan tajemnica– Tajemnica Eucharystii, czyli Uroczystość Przenajświętszej Krwi i Ciała Chrystusa, zwane Bożym Ciałem.

Słyszymy świadectwo Ewangelisty św. Marka (Mk 14, 12-16.22-26) o tym jak Chrystus ustanowił Sakrament jakim jest Eucharystia. Trwały znak Jego miłości do człowieka. Znak jego stałej obecności tu na ziemi. Pod postacią chleba i wina Chrystus przebywa i jest z nami tu, gdzie przyszło nam żyć. Ten fakt pobudza nas do zadania sobie pytania: czym jest i powinna być dla nas Eucharystia w której uczestniczyć powinniśmy „całym sobą”?

Każdy z nas posiada pewne przyzwyczajenia. Wielu z nas oglądało film pt. „Dzień świra” w reżyserii Marka Koterskiego. Film sam w sobie bardzo wulgarny. We mnie pozostawił pewien niesmak i niejednokrotnie oburzenie, zwłaszcza jeśli chodzi o słownictwo. Jednak trzeba przyznać,  że pokazuje on pewien ważny element codziennego życia każdego z nas. Jest nim nasze przyzwyczajenie. Każdy z nas je ma bez względu na wyznawaną wiarę, przynależność do religii oraz tego w jakim języku mówi czy jaki posiada kolor skóry. Nie jest ważne, gdzie i w którym miejscu na ziemi się urodził i jakich ma rodziców, rodzeństwo czy przyjaciół. Chociaż to wszystko wpływa na nasze przyzwyczajenia.

Ponad 25 lat temu poszedłem do kina oglądnąć inny, bardzo rozreklamowany wówczas amerykańskifilm. Tytułu dziś już nie pamiętam, minęło bowiem od tamtego dnia „trochę” czasu, ale pamiętam, że było to nieistniejące już dziś kino „Apollo” przy zbiegu ulic Floriańskiej i bodajże św. Tomasza w Krakowie. Wszedłem lewymi drzwiami do środka i zauważyłem, że moje miejsce jest po drugiej stronie sali kinowej. Nie chcąc przeszkadzać osobom już siedzącym, postanowiłem, że obejdę te wszystkie rzędy, idąc do przodu sali, aby osoby siedzące w moim rzędzie – a było ich już kilkadziesiąt – nie musiały wstawać. Jak postanowiłem, tak też i zrobiłem. Plan był doskonały, ale okazało się, że jak to zawsze w życiu bywa, „każde dobro i życzliwość muszą zostać ukarane”.

Co się stało? Przechodząc na środku między ekranem, a pierwszym rzędem krzeseł odwróciłem się nagle w kierunku ekranu i… instynktownie uklęknąłem (1) na jedno kolano, tak jak to zawsze robię w kościele przed czy w czasie Mszy św. Z przyzwyczajenia runąłem na kolano, nie zastanawiając się w jakim jestem miejscu. Przyznacie, że bardzo niezręczna sytuacja. W ten oto sposób zademonstrowałem wszystkim siedzącym w kinie z kim mają do czynienia. Nie byłem księdzem, bo byłem jeszcze za młody, ale zapewne wszyscy się już domyślili, że jestem klerykiem jednego z wielu seminariów duchownych, których przecież nie brakowało w królewskim mieście. Klęcząc na tym jednym kolanie, nie wiedziałem, jak wybrnąć z zaistniałej – w końcu bardzo krępującej – sytuacji.„Twardy dysk – hard drive” mojego mózgu podpowiedział mi w końcu jedno rozwiązanie: „Zacznij wiązać buta! Zawiąż buta…” (2). Widownia zapewne była tą sytuacją bardzo ubawiona. Czułem namacalnie ich wzrok na własnych plecach. Niektórzy zapewne od razu skojarzyli kim jestem, bo tym uklęknięciem na środku sali kinowej wyjawiłem od razu z jakiej jestem „organizacji”. Miałem też dziwne przeczucie, że wszystkie oczy są w tym momencie na mnie zwrócone (3). Nawet potem, gdy w sali było ciemno, gdy oglądaliśmy już film, ciągle zastanawiałem się, jak bardzo się „wystawiłem” przez moje przyzwyczajenie, nawyk i pierwszy odruch. Nadal płonąłem ze wstydu i wciąż czułem, że moje uszy nadal są czerwone, a twarz była fioletowa ze złości.

Ta krótka, ale prawdziwa historia z mojego życia – mimo, że nie jest jakaś nadzwyczajna, ale jedynie może trochę śmieszna – pokazuje jednocześnie jedną ważną rzecz: relacje wobec naszych codziennych ludzkich obowiązków, nawyków i przyzwyczajeniach. Są takie trzy punkty w tym opowiadaniu, które wydają się być ważne i które mogą dać garść refleksji o naszym podejściu do Eucharystii.

1. „Instynktowne uklęknięcie”

W kinie, podobnie jest jak w… kościele. Są przecież ludzie, krzesła, duża sala, audytorium, scena, tzn. miejsce centralne, specyficzny „klimat tłumu”, głośniki, a nawet ekran. Dzięki niemu wiele osób może odważnie śpiewać pieśni w kościele, a w kinie oglądać film. To są te wszystkie elementy, które są jakby na o nie patrzeć nierozłączną częścią i składową kina. Bez nich nie byłoby specyficznej atmosfery tworzącej klimat tego miejsca. Jest to dla nas taka normalność, bo idąc do kina, nie wyobrażamy sobie, że może to miejsce wyglądać inaczej, bo zawsze tak było od dziesiątków lat.

Jest to zarazem miejsce, które łudząco przypomina nam kościół, bo są tam przecież: krzesła, ławki, ołtarz, itd. Idą do kościoła mniej więcej wiemy, czego możemy się spodziewać. Wiele jest takich miejsc, które nie robią na nas już wrażenia, bo wiemy, że zasadniczo wszystko jest podobne. To stwarza atmosferę i poczucie, że „zawsze tak było” i nic się nie zmieni. Nic nie jest w stanie nas już zachwycić.

I zobaczmy z jednej strony ułatwia nam to bardzo w codziennym funkcjonowaniu, bo zachowujemy się jak taki zaprogramowany robot, który bez zbędnego zastanowienia robi wszystko jakby z automatu: szybko, sprawnie i często bez wysiłku, ale za to bardzo efektywnie i bez większego zaangażowania. Bardzo popularne dziś jest powiedzenie: „oszczędność czasu”. Z drugiej strony, często nie zastanawiamy się nad tym, czy to co robię, daje mi wewnętrzna satysfakcję i radość. Automatyzm jakby eliminuje ten jakże ważny element naszego życia. Może wtedy pojawia się w nas to ulotne uczucie, że życie przelatuje nam jak „piórko na wietrze”. A jest to bardzo ważne, bo od tego zależy nasze szczęście na ziemi.

Dziś możemy się przyglądnąć sobie, czy moje podejście do niedzielnej Eucharystii jest właśnie takie, że gdy zbliża się niedziela i wiem, że „należy pójść do kościoła”, wysłuchać mniej lub bardziej udanego kazania, wrzucić monetę do koszyka, a po wyjściu z kościoła wrócić do swojego „codziennego i normalnego życia”. Wracam do tego samego stylu i rytmy codziennego działania, a Eucharystia staje się tylko jednym z punktów, które trzeba „zaliczyć” z obowiązkowej listy całego tygodnia, a nie najważniejszym punktem w czasie tych dni.

Pamiętam to bardzo dobrze z mojego życia, gdy jako młody człowiek, zawsze chodziłem w niedzielę na Mszę św. o godzinie 9:15 rano. Była to tzw. „Msza młodzieżowa” na którą przychodziło mnóstwo moich rówieśników. Jeśli nie udało mi się na nią wstać, bo zaspałem i nie dotarłem na czas – bo w sobotę wieczorem były przeważnie westerny („Bonanza”), a po nich jeszcze inne filmy – to wtedy niedziela była jakaś inna. Zaliczałem ją wtedy do „nieudanych”. Zadawałem sobie wtedy pytanie: Co dla mnie jest ważniejsze? Czy jest nią Eucharystia i uczestnictwo w niej, czy może zburzenie mojego sposobu, stylu sobotnio-niedzielnego funkcjonowania. Brak uczestnictwa we Mszy św. porannej burzył mi poukładany przeze mnie pewien schemat dnia. Moja radość oglądania amerykańskich produkcji z jednej strony mnie cieszyła, a z drugiej niszczyła mi moją tradycyjną niedzielę…

Każdy z nas, czy tego chce, czy nie, tworzy sobie własny świat przyzwyczajeń z których nie chce zrezygnować. Często jesteśmy „zmuszani” do życia w pewnych schematach, bo jest przecież ranne wstawanie o konkretnej godzinie, szkoła, zakupy, dom, film, gry komputerowe, spotkania z innymi ludźmi, poranna kawa czy spacer. Przez taki „styl życia”, także niedzielna Eucharystia może być sprowadzona do jednego z elementów, takich puzzli w układance, który jest ważny, ale dla nas już nie najważniejszy, bo tylko jednym z wielu.

Tymczasem powinien to być specjalny czas, który poświęcamy Pan Bogu i przede wszystkim samemu sobie. Jest to czas, jak ja to nazywam, naładowania naszego „duchowego akumulatora” do funkcjonowania na dziś i kolejne dni tygodnia. To takie pozytywne naładowanie swoich akumulatorów-baterii, aby przybliżyć się i odkrywać Boga i w Nim szukać sensu własnego życia.

2. Zawiąż buta… zawiąż buta…

Sznurowadła, które miałem w dłoniach, aby zawiązać buta, miały usprawiedliwić krępującą mnie sytuację. Sznurowadła te były zarazem symbolem mojego sparaliżowania i związania sobie rąkzaistaniałą sytuacją. Gdy tak klęczałem na podłodze, ciągle zastanawiam się jak jak teraz pokażę ludziom w kinie swoją twarz? Co ci ludzie o mnie powiedzą? Mogło nie paść żadne słów, ale wystarczyłoby przecież jedno szydercze spojrzenie czy uśmiech na twarzy. Co o mnie pomyślą? Paraliżował mnie strach w podjęciu jakiegoś sensownego rozwiązania w tej krępującej mnie sytuacji.Nie wiedziałem co mam powiedzieć i co mam zrobić.

Tymczasem Eucharystia jest miejscem, gdzie mogę powiedzieć Panu Bogu kim jestem i jakim jestem człowiekiem. Jest miejscem, gdzie mogę stanąć twarzą w twarz przed Bogiem oraz stanąć w prawdzie przed samym sobą. Jest też miejscem, gdzie mogę być sobą bez jakichkolwiek ograniczeń i zacząć rozwiązywać sznurowadła-sznury, które mnie plączą, krępują, blokują w podjęciu jakiejś decyzji. Kościół jest miejsce, gdzie w spotkaniu z Panem Bogiem mogę prosić Go o światło w rozwiązywaniu codziennych problemów i kłopotów. Miejsce, gdzie mogę prosić o światło Ducha świętego. Zadawać i odpowiadać na pytania, jak uwolnić się od sznurków, które nie pozwalają mi żyć i funkcjonować?

To właśnie na Eucharystii można prosić o to światło, które samo z siebie się nie zapali. Zwłaszcza tam, gdzie serce wypełnia ciemność, gdzie jest obecny ból, rozpacz, rozczarowanie, rozgoryczenie, łzy, rozterki, znaki zapytania, nieporadność, lenistwo, niepewność, lęk i przede wszystkim grzech. W kościele na Eucharystii można te krepujące nas więzy i supły rozwiązać na spotkaniu z Panem.

3. “Wszystkie oczy są zwrócone na mnie”

W każdym z nas jest instynktowne podświadoma chęć pokazania się i zaimponowania innym ludziom. U jednych jest to nawet cały sens ich życia:pochwalić się, wywołać zazdrość, czy pokazać jaki jestem doskonały i rewelacyjny. Powiedzieć czy napisać cokolwiek tylko po to, żeby mnie „zalajkowano”, doceniono, czy zwrócono na mnie uwagę. To dziś często sens życia dla wielu młodych ludzi. Chcą na siebie zwrócić uwagę, a przynajmniej powiedzieć, że jestem i żyję. Nie można do nich mieć o to pretensji. To często krzyk rozpaczy, żeby być choć przez chwilę zauważalnym, widocznym, aby ichwidziano.

I im więcej człowiek skupia się na tym, aby zwrócić na siebie uwagę, tym jeszcze bardziej doświadcza smutku, że nie jestem „widoczny dla świata”. Założenia i oczekiwania zostają zranione. Pozostaje tylko smutek i rozgoryczenie i często lęk przed światem który mnie wykorzystuje.

Tymczasem tylko mądre oczy, które patrzą, które widzą i chcą zobaczyć doceniają cichą i pokorną pracę innych ludzi. Wdzięczność zawsze przychodzi małymi krokami. Trzeba na nią zapracować i poczekać na nią w kolejce. Jej nie widać, ale ujawnia się w chwilach dla nas najbardziej zaskakujących i niespodziewanych. Zwrócenie na siebie uwagi może krępować. Ja tego doświadczyłem, wstając z kolan, które już mnie bardzo bolały od klęczenia na środku sali kinowej.

Eucharystia jest miejscem, gdzie nasze oczy nie powinny koncentrować na samym sobie, ale na osobie Jezusa Chrystusa. To On jestem tym, który przemienia świat. Nie własnymi siłami, lecz wspomagani łaską od Boga, mamy siłę zmieniać ten świat. Zmieniać to, co jest w nas złe i dążyć zawsze dolepszego. Nie o własnych siłach, lecz mocą Chrystusa. To on jest tym, który daje siłę wszystkim ludziom. Dlatego to spotkanie z żywym Bogiem w Eucharystii, spotkanie z nim „twarzą w twarz” jest dla nas tak ważne.

Trzy elementy w skrócie

Eucharystia niech będzie zatem dla nas:
1.    miejscem bez rutyny, tzn. nie jednym z elementów, ale najważniejszym elementem mojego życia;
2.    miejscem, gdzie bez skrępowania powiem Bogu o sobie bez tajemnic oraz z otwarciem na to, co nowe, przemieniające mnie jako człowieka;
3.    miejscem, gdzie właściwie ustawię hierarchię moich wartości, bez koncentrowania się na sobie samym.

Eucharystia ma moc przemiany człowieka na lepsze. Wykorzystajmy ten dar, bo jest nam dany od Chrystusa: „Bierzcie i jedźcie, bierzcie i picie… To jest ciało moje… to jest krew moja…”. Niech Eucharystia, pod postacią wody i wina, daje nam moc przemiany na lepsze dziś, jutro i przez całe nasze życie.

——————-

Mk 14,12-16.22-25

W pierwszy dzień Przaśników, kiedy ofiarowywano Paschę,  zapytali Jezusa jego uczniowie: Gdzie chcesz, abyśmy poszli poczynić przygotowania,
żebyś mógł spożyć Paschę?  I posłał dwóch spośród swoich uczniów z tym poleceniem:  Idźcie do miasta, a spotka się z wami człowiek, niosący dzban wody.

Idźcie za nim i tam gdzie wejdzie, powiedzcie gospodarzowi:  Nauczyciel pyta: gdzie jest dla Mnie izba, w której mógłbym spożyć Paschę z moimi uczniami? On wskaże wam na górze salę dużą, usłaną i gotową. Tam przygotujcie dla nas. Uczniowie wybrali się i przyszli do miasta, gdzie znaleźli tak jak im powiedział i przygotowali Paschę. (…)
A gdy jedli, wziął chleb odmówił błogosławieństwo, połamał i dał im mówiąc:  Bierzcie, to jest Ciało moje. Potem wziął kielich i odmówiwszy dziękczynienie dał im, i pili z niego wszyscy, l rzeki do nich: To jest moja Krew Przymierza, która za wielu będzie wylana. Zaprawdę, powiadam wam:  Odtąd nie będę już pił z owocu winnego krzewu,  aż do owego dnia kiedy pić go będę nowy w królestwie Bożym. Po odśpiewaniu hymnu wyszli w stronę Góry Oliwnej.

lub

J 6, 51-58

Jezus powiedział do Żydów: «Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli ktoś spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje Ciało, wydane za życie świata». Sprzeczali się więc między sobą Żydzi, mówiąc: «Jak On może nam dać swoje ciało do jedzenia?»

Rzekł do nich Jezus: «Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli nie będziecie jedli Ciała Syna Człowieczego ani pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie. Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym.

Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem. Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim.

Jak Mnie posłał żyjący Ojciec, a Ja żyję przez Ojca, tak i ten, kto Mnie spożywa, będzie żył przeze Mnie. To jest chleb, który z nieba zstąpił – nie jest on taki jak ten, który jedli wasi przodkowie, a poumierali. Kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki».

 

Total
0
Shares
(fot. PortoBay Experiences / Flickr.com / CC BY-NC-ND 2.0)

Boże Ciało, Dziel się życiem, J 6, 51-58

W jednym z barów samoobsługowych starsza pani wzięła duży talerz zupy, postawiła go na tacy, a po zapłaceniu…

Może spodoba Ci się też...