Jezus w przypowieści o natrętnej wdowie i niesprawiedliwym sędzi uczy nas jednej z najważniejszych cech wiary: wytrwałości w modlitwie. Sędzia, który „Boga się nie bał, a z ludźmi się nie liczył”, w końcu ustąpił tylko dlatego, że kobieta nie dawała mu spokoju. Jeśli nawet człowiek niesprawiedliwy, egoistyczny i obojętny potrafi zadziałać ze względu na wytrwałość, o ileż bardziej Bóg – Ojciec miłosierny – odpowie na modlitwę swoich dzieci!
Ludzie często kierują się opiniami, emocjami, interesem, a nie prawdą. Sędzia z przypowieści był głuchy na sprawiedliwość i krzywdę. Podobnie bywa w naszym życiu – opinia innych może nam przeszkadzać w wierności Bogu. Bóg natomiast słyszy zawsze – nie z obowiązku, ale z miłości. On nie odpowiada według ludzkiego schematu, lecz w czasie i sposób najlepszy dla naszego zbawienia. Św. Augustyn pisał: „Bóg nie zawsze daje to, o co prosimy, ale zawsze daje to, czego naprawdę potrzebujemy.”
Jak działa człowiek, a jak działa Bóg? Człowiek: działa pod presją, dla świętego spokoju, by zyskać uznanie albo by uniknąć kłopotów. Bóg: działa z miłości, bezinteresownie, cierpliwie i mądrze. Dlatego modlitwa nie jest magią, lecz relacją, w której uczymy się ufać i trwać, nawet gdy nie widzimy natychmiastowych owoców.
Pewna matka od lat modliła się za swojego dorosłego syna, który odszedł od Kościoła i żył tak, jakby Boga nie było. Przez lata nic się nie zmieniało. Wszyscy wokół mówili jej: „Daj spokój, on się już nie nawróci. To nie ma sensu.” A ona dalej szeptała różaniec, dalej składała swoje cierpienie w intencji jego zbawienia. Po trzydziestu latach, w szpitalu, syn poprosił o księdza i pojednał się z Bogiem. Ta historia przypomina nam św. Monikę i św. Augustyna – przykład, że wytrwała modlitwa matki potrafi otworzyć niebo nad sercem dziecka. Przykłady z życia: Ktoś ciężko chory – modlitwa nie zawsze przynosi cud uzdrowienia, ale daje siłę i pokój w cierpieniu. Młody człowiek szukający pracy – modlitwa nie oznacza, że oferty spadną z nieba, ale że Bóg poprowadzi go do odpowiednich drzwi. Człowiek oczerniany – opinia ludzka potrafi zniszczyć, ale kto trwa w modlitwie, znajduje siłę, by nie odpowiadać nienawiścią.
Na końcu przypowieści Jezus pyta: „Czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?” To pytanie nie dotyczy tylko przyszłości. Ono dotyczy dziś – czy wierzymy, że modlitwa ma sens? Czy słuchamy bardziej Boga niż ludzi? Puenta: Człowiek często działa dla własnego interesu i pod presją opinii. Bóg działa z miłości i dla naszego dobra. Dlatego trwajmy w modlitwie, nawet gdy wydaje się, że nic się nie zmienia – bo modlitwa zmienia serce, a przez serce zmienia świat. Ile razy w życiu słyszeliśmy to zdanie: „On już się nie nawróci. Ona się nie zmieni. On jest stracony, dla niego nie ma ratunku”. To zdanie brzmi jak wyrok. Czasem wypowiadają je sąsiedzi, znajomi, a nawet najbliżsi – rodzina. A jednak Pismo Święte i życie pokazują nam, że właśnie wtedy, gdy człowiek jest na dnie, Bóg ma największą moc, by podnieść.
My, ludzie, łatwo stawiamy krzyżyk na kimś. Patrzymy na lata błędów, nałogów, złych wyborów. Mówimy: „Za późno. Nic się już nie zmieni”. Ale Bóg patrzy inaczej. On nie liczy lat grzechu, tylko patrzy na jedną decyzję serca. Pamiętamy przypowieść o synu marnotrawnym. On odszedł, roztrwonił wszystko. Po ludzku – przegrane życie. A jednak ojciec czekał i przyjął go jak syna. Święty Augustyn – młody, który żył z dala od Boga, szukając przyjemności i sławy. Wielu mówiło: „On już się nie zmieni”. A dziś Kościół nazywa go Doktorem Łaski. Znamy też świadectwa z naszych czasów. Człowiek uzależniony od alkoholu przez 30 lat – spisany na straty. A jednak modlitwa żony i jego jedno wołanie do Boga odmieniły życie. Dziś pomaga innym wyjść z nałogu.
Cuda nie zawsze są spektakularne. Największy cud to przemiana serca. Matka, która modli się latami za syna. Przyjaciel, który nie odwraca się, mimo odrzucenia. To wszystko są kanały łaski, przez które Bóg działa. Słowa „On już się nie nawróci” są bardziej wyrokiem naszej niewiary niż czyjegoś życia. Dla Boga nigdy nie jest za późno. Dopóki serce bije, dopóty jest czas łaski. Dlatego nie ustawajmy w modlitwie. Nie traćmy nadziei. Nie wydawajmy wyroków. Bo Bóg zawsze potrafi wyciągnąć człowieka z największej ciemności i obdarzyć go nowym życiem.
Kilka lat temu kapłan został wezwany do starszego mężczyzny, który całe życie spędził daleko od Kościoła. Był znany w swojej miejscowości z ostrego języka, z kłótni, a wielu uważało, że „dla niego to już za późno”. Rodzina od dawna się za niego modliła, ale on odrzucał wszystko, co miało związek z wiarą. Kiedy zachorował i znalazł się w szpitalu, poprosił o spowiedź. Powiedział: „Proszę księdza, ja całe życie mówiłem, że nie ma Boga. A teraz czuję, że tylko On może mnie uratować. Czy dla mnie jest jeszcze nadzieja?”. Kapłan wysłuchał jego spowiedzi – pierwszej od kilkudziesięciu lat. Po spowiedzi chory płakał jak dziecko. Kilka dni później odszedł w pokoju, pojednany z Bogiem. Rodzina była zdumiona: przez lata słyszała od sąsiadów: „On już się nie nawróci”. A jednak Bóg miał dla niego ostatni moment łaski[1].
Ta historia pokazuje, że dopóki człowiek żyje – dopóty Bóg może zdziałać cud. Każde życie, choćby najbardziej naznaczone cierpieniem, grzechem czy zwątpieniem, niesie w sobie iskrę nadziei. To, że człowiek jeszcze oddycha, że serce bije – znaczy, że Bóg wciąż daje mu czas. A skoro daje czas, daje też szansę. Ile razy słyszeliśmy historie ludzi, którzy po latach błądzenia wrócili do Boga? Nieraz wydaje się, że ktoś jest już tak daleko, że nie ma odwrotu. Bliscy mówią: „On się już nie zmieni”, „ona już zawsze taka będzie”. A jednak – Bóg nie zna słowa „za późno”. Dopóki człowiek żyje, dopóty nie jest zamknięta księga jego losu. Na ostatniej stronie życia Bóg może dopisać zwrot, którego nikt się nie spodziewał. Jak łotr na krzyżu, który w ostatnim oddechu zdobył niebo. Jak syn marnotrawny, który dopiero w nędzy przypomniał sobie o Ojcu. Jak tylu świętych i dobrych ludzi, którzy zaczynali od upadku.
Na bezlitosnych ulicach Seattle, gdzie zimno nie wybacza, a narkotyki sprzedają się jak papierosy, Jenny Burton była już tylko cieniem kobiety. Uzależniona od czternastego roku życia, zagubiona między dawkami heroiny i metamfetaminy, znała więzienia tak dobrze, jak własne imię. Czasami spała w samochodach lub na chodnikach, tracąc wszystko… aż do samej siebie. Jenny nie była tylko narkomanką, ale także ofiarą całego systemu: matka uzależniona, ojciec w więzieniu, dzieciństwo zniszczone przez przemoc i zaniedbanie, a młodość stracona za kratami lub w nieustannym pościgu za kolejną dawką. Jej życie wydawało się skazane na zniszczenie… aż do dnia, kiedy po raz ostatni trafiła do więzienia. To nie było zwykłe uwięzienie, ale punkt zwrotny.
W tej ciemności pojawiła się iskra. Jenny postanowiła powiedzieć „dość”. Rozpoczęła swoją drogę do wyzdrowienia. Bolesna? Tak. Długa? Bardzo. Ale trzymała się jej, jakby od tego zależało jej życie. Po latach walki dostała się na uniwersytet. Tam nie była tylko studentką, ale wojowniczką, wstającą każdego ranka, by przełamać kolejny łańcuch w sobie.
W 2021 roku, Jenny Burton, pod koniec czterdziestki, stała w swojej todze absolwentki, trzymając w ręku dyplom z wyróżnieniem z nauk politycznych Uniwersytetu Waszyngtońskiego. Płakała… nie dlatego, że sukces był łatwy, ale dlatego, że wydawał się niemal niemożliwy dla kogoś, kto pochodził z miejsca, z którego ona pochodziła.
Jej historia dzisiaj to nie tylko opowieść o uzdrowieniu, ale żywe świadectwo, że człowiek może się odrodzić, bez względu na to, jak nisko upadł, jak bardzo został złamany, bez względu na to, czy wszyscy uznali go za straconego. Jenny, teraz, nie tylko inspiruje: ona ratuje. Pracuje z osobami uzależnionymi, przeciwstawia się represyjnym politykom i niesie na swoich barkach przesłanie: „Nikt nie jest nie do odzyskania.”
Dlatego nigdy nie wolno nikogo skreślać. Nigdy nie wolno mówić: „dla niego nie ma już nadziei”. Dopóki człowiek żyje – dopóty Bóg może zdziałać cud. I może się okazać, że ten cud dokona się nie w kimś obok, ale najpierw w nas – w sercu, które uwierzy, że Boże miłosierdzie jest większe niż nasza wyobraźnia. Dlatego módlmy się za tych, którzy są daleko od Boga. Módlmy się wytrwale, bo może właśnie przez naszą modlitwę Bóg przygotowuje ich ostatni, decydujący krok ku niebu.
Łk 18, 1-8
Wytrwałość w modlitwie
Jezus opowiedział swoim uczniom przypowieść o tym, że zawsze powinni się modlić i nie ustawać: «W pewnym mieście żył sędzia, który Boga się nie bał i nie liczył się z ludźmi.
W tym samym mieście żyła wdowa, która przychodziła do niego z prośbą: „Obroń mnie przed moim przeciwnikiem!” Przez pewien czas nie chciał; lecz potem rzekł do siebie: „Chociaż Boga się nie boję ani z ludźmi się nie liczę, to jednak, ponieważ naprzykrza mi się ta wdowa, wezmę ją w obronę, żeby nie nachodziła mnie bez końca i nie zadręczała mnie”».
I Pan dodał: «Słuchajcie, co mówi ten niesprawiedliwy sędzia. A Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie? Powiadam wam, że prędko weźmie ich w obronę. Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?»
[1] Opowiadanie pt: „Spóźnione, ale prawdziwe nawrócenie”