W małym, cichym kościele stała zapalona świeca. Płomień drżał lekko, jakby oddychał.
Obok niej siedział starszy kapłan i patrzył w milczeniu. Po chwili do zakrystii wszedł chłopiec ministrant. – Proszę księdza, czemu ksiądz tak patrzy na tę świecę? – zapytał. Kapłan uśmiechnął się i powiedział: – Bo ta świeca przypomina mi życie człowieka. – Jak to? – zdziwił się chłopiec. – Przecież to tylko wosk i ogień.
Kapłan wziął świecę do ręki i powiedział spokojnie: – Zobacz, dopóki płonie, daje światło. Czasem płomień drży, czasem przygasa, czasem płonie mocno — tak jak nasze życie: raz jest radość, innym razem cierpienie. Ale żeby świeca mogła świecić, musi się spalać. I właśnie w tym jest sens jej istnienia.
Chłopiec milczał, zapatrzony w płomień. Po chwili zapytał: – Czy to znaczy, że człowiek też musi się „spalić”? – Tak, synku – odpowiedział ksiądz. – Kto żyje naprawdę, ten się daje. Daje swój czas, serce, dobro. I chociaż w końcu gaśnie, zostawia po sobie światło. Widzisz… kiedy świeca zgaśnie, wosk znika, ale światło – ono trwa. Tak samo jest z człowiekiem wierzącym: jego ciało przemija, ale jego miłość, dobro i wiara świecą dalej, w Bogu.
Chłopiec spojrzał na gasnący płomień. Na końcu zostało tylko ciepło i delikatny zapach wosku. I wtedy zrozumiał, że życie to nie ilość dni, ale to, ile światła zostawimy po sobie[1].
Życie każdego z nas jest jak świeca. Nie wiemy, ile czasu będzie się palić — czy długo, czy krótko. Ale ważne, żeby płonęła, a nie tylko stała nieużyta. Święty Jan Paweł II powiedział kiedyś: „Człowiek jest wielki nie przez to, co posiada, lecz przez to, kim jest i czym dzieli się z innymi.” Świeca, która się spala, oświetla drogę innym. Tak samo człowiek, który żyje miłością, daje światło światu.
Dziś Kościół modli się za wszystkich zmarłych. Za tych, o których nikt już nie pamięta, za dusze zapomniane, może cierpiące w czyśćcu. To dzień szczególnej pamięci, miłości i wdzięczności wobec tych, którzy odeszli przed nami. Kiedy stajemy nad grobami naszych bliskich, uświadamiamy sobie, że życie na ziemi jest tylko etapem. Wczoraj obchodziliśmy uroczystość Wszystkich Świętych — ludzi, którzy już cieszą się chwałą nieba. Dziś wspominamy tych, którzy jeszcze potrzebują naszej modlitwy, aby dojść do tej pełni szczęścia.
Kilka lat temu pewien starszy mężczyzna opowiedział mi historię swojego nawrócenia. Mówił: „Przez wiele lat żyłem tak, jakby Boga nie było. Nie miałem czasu na modlitwę, na Mszę. Wszystko kręciło się wokół pracy i pieniędzy. Kiedy zmarła moja żona, świat mi się zawalił. Ale poszedłem wtedy na cmentarz, zapaliłem świeczkę i zobaczyłem, że wokół mnie ludzie też płaczą. Każdy przychodził z jakąś miłością i z jakimś bólem. Wtedy po raz pierwszy od lat uklęknąłem i powiedziałem: Panie Boże, jeśli Ona jeszcze gdzieś cierpi, to weź ją do siebie. A jeśli możesz, daj mi wiarę, że się spotkamy.” Od tamtej pory ten człowiek zaczął codziennie modlić się za zmarłych. W parafii opiekował się opuszczonymi grobami, szczególnie tymi, gdzie już nikt nie przychodził. Kiedy po kilku latach sam odszedł, na jego grobie często paliły się świeczki — przynosili je ludzie, którym pomógł.
Dziś wielu ludzi traktuje cmentarz jak tradycję: zapalić znicz, kupić kwiaty, zrobić zdjęcie. Ale dla człowieka wierzącego to miejsce nadziei. Bo przecież Jezus powiedział: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto wierzy we Mnie, choćby i umarł, żyć będzie.” (J 11,25). Modlitwa za zmarłych to jeden z najpiękniejszych uczynków miłosierdzia. Nie wymaga pieniędzy, tylko serca. Każda modlitwa, każde „Wieczny odpoczynek…” ma znaczenie. Nie widzimy jej skutków, ale w wieczności może ona przynieść komuś światło i spokój.
Dziś, gdy wspominamy naszych bliskich zmarłych, pomódlmy się nie tylko słowami, ale i czynem: pojednajmy się z kimś, z kim jesteśmy w niezgodzie; odwiedźmy samotnego sąsiada; zróbmy coś dobrego w intencji tych, którzy już odeszli. Bo najpiękniejszym zniczem, jaki możemy zapalić dla zmarłych, jest płomień miłości w naszym sercu.
Był chłodny listopadowy wieczór. Wiatr niósł ze sobą zapach mokrych liści i dymu z wypalających się zniczy. Na cmentarzu panowała cisza, przerywana jedynie szelestem kroków i szeptami modlitw. Między grobami chodził starszy mężczyzna. W ręku trzymał mały, prosty znicz. Zatrzymał się przy jednym z zaniedbanych grobów, gdzie nie było ani kwiatów, ani światła. Otarł dłonią kamień, zapalił znicz i powiedział półgłosem: – Dla ciebie. Nie wiem, kim jesteś. Może nikt już o tobie nie pamięta. Ale Bóg pamięta. Obok stał mały chłopiec – jego wnuk. Zdziwiony zapytał: – Dziadku, dlaczego zapaliłeś świeczkę komuś obcemu? Przecież nawet nie wiesz, kto tu leży. Dziadek uśmiechnął się ciepło i odpowiedział: – Widzisz, wnuczku, każdy człowiek potrzebuje światła. Może kiedyś i ktoś zapali świeczkę za mnie, jeśli ty nie zdążysz. A poza tym… może ta dusza właśnie czekała na ten jeden płomyk, żeby znaleźć drogę do Boga. Chłopiec przez chwilę milczał. Potem wyjął z torby drugi znicz i postawił obok. – To ode mnie – powiedział cicho. I wtedy obaj spojrzeli wokół. Cmentarz, choć pogrążony w mroku, jaśniał tysiącami maleńkich świateł. Każdy płomień to znak miłości, pamięci i wiary, że śmierć nie jest końcem[2].
Ten mały płomień znicza jest jak modlitwa. Nie oświeca całego świata, ale rozprasza choć odrobinę ciemności. Tak samo nasze modlitwy za zmarłych — mogą wydawać się małe i ciche, ale w oczach Boga są jak światełka, które prowadzą dusze do nieba.
W listopadzie nasza myśl i modlitwa kieruje się ku zmarłym. Kościół przypomina nam o czyśćcu – o tajemnicy miłosierdzia Boga wobec tych, którzy odchodzą z tego świata nie w stanie potępienia, ale jeszcze nie w pełni oczyszczeni, aby wejść do nieba.
Katechizm Kościoła Katolickiego (nr 1030) mówi: „Ci, którzy umierają w łasce i przyjaźni z Bogiem, ale nie są całkowicie oczyszczeni, przechodzą po śmierci oczyszczenie, aby osiągnąć świętość konieczną do wejścia do nieba.” Czyściec nie jest więc karą – jest darem Bożej miłości, która pragnie doprowadzić człowieka do pełni świętości.
Co na to Kościół? Kościół od początku wierzył w potrzebę modlitwy za zmarłych.
Już w II wieku chrześcijanie zapisywali imiona zmarłych na ołtarzach, prosząc, by Bóg im przebaczył grzechy. Święty Augustyn modlił się za swoją matkę, św. Monikę, zgodnie z jej ostatnią prośbą: „Jedno was tylko proszę – wspominajcie mnie przy ołtarzu Pańskim.” Sobór Trydencki potwierdził wiarę Kościoła: „Istnieje czyściec, a duszom tam przebywającym pomagają modlitwy wiernych, a zwłaszcza Ofiara Ołtarza.” Dlatego Msza Święta, modlitwy, odpusty i uczynki miłosierdzia – to konkretna pomoc dla dusz czyśćcowych.
Dlaczego modlić się za dusze w czyśćcu? Bo miłość nie kończy się na grobie.
Kiedy ktoś odchodzi, my nadal możemy być z nim w komunii duchowej. Wierzymy w świętych obcowanie – czyli jedność Kościoła pielgrzymującego na ziemi, cierpiącego w czyśćcu i chwalebnego w niebie. Każda modlitwa za zmarłych jest jak list miłości wysłany do wieczności. Nie wiemy, do której duszy dotrze – ale Bóg wie.
Matka i syn. Pewien młody mężczyzna opowiadał, że po śmierci swojej mamy co wieczór modlił się: „Wieczny odpoczynek racz jej dać, Panie”. Po kilku miesiącach śniła mu się mama. Uśmiechnięta, spokojna, powiedziała: „Synku, dziękuję za twoje modlitwy. Już jest dobrze.” Nie był to może sen proroczy, ale znak pocieszenia — że Bóg przyjmuje naszą modlitwę i przemienia ją w łaskę.
Siostra zakonna i dusza czyśćcowa. Święta s. Faustyna Kowalska zapisała w Dzienniczku, że pewnego dnia przyszła do niej dusza zakonnicy prosząc o modlitwę. Faustyna ofiarowała za nią Komunię Świętą i modlitwy. Po kilku dniach ta sama dusza ukazała się jej ponownie, tym razem promienna i pełna radości, mówiąc: „Bóg ci zapłać za modlitwę. Idę do nieba.”
Kościół nie traktuje tych objawień jako dogmatów, ale jako świadectwa duchowe – że Bóg pozwala nam uczestniczyć w dziele zbawienia innych.
Czy można modlić się do dusz czyśćcowych? To ważne pytanie i należy na nie zwłaszcza dziś odpowiedzieć. Nie modlimy się do nich w taki sposób, jak do Boga czy świętych, bo dusze czyśćcowe nie mają jeszcze pełni chwały. Ale możemy prosić je o wstawiennictwo – tak, jak prosimy przyjaciela, by pomodlił się za nas. One kochają Boga i pragną dobra innych, więc ich modlitwa ma wartość, choć nie taką jak świętych.
Kościół nie zakazuje takiej modlitwy. Wielu świętych – np. św. Katarzyna z Genui – mówiło, że dusze czyśćcowe są wdzięczne i potrafią „odwdzięczyć się” duchowo tym, którzy za nie się modlą. Jak pomagać duszom czyśćcowym? Msza Święta – największy dar, jaki można ofiarować. Modlitwa – szczególnie „Wieczny odpoczynek racz im dać, Panie…”. Odpusty – zwłaszcza w dniach 1-8 listopada. Uczynki miłosierdzia – ofiarowane w ich intencji. Różaniec i Droga Krzyżowa – modlitwy o szczególnej skuteczności.
Czyściec to nie miejsce strachu, ale nadziei. To przedpokój nieba, gdzie dusze uczą się kochać doskonale. A my możemy im w tym pomóc – przez modlitwę, ofiarę, przebaczenie. I pamiętajmy: kiedyś my też możemy potrzebować tej samej pomocy. Jak mówi przysłowie: „Kto modli się za zmarłych, ten nie umrze bez pomocy.” Niech nasza modlitwa za dusze czyśćcowe będzie znakiem, że wierzymy w miłość, która trwa nawet po śmierci.
Łk 23, 44-46.50.52-53; 24, 1-6a
Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego
Było już około godziny szóstej i mrok ogarnął całą ziemię aż do godziny dziewiątej. Słońce się zaćmiło i zasłona przybytku rozdarła się przez środek. Wtedy Jezus zawołał donośnym głosem: «Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego». Po tych słowach wyzionął ducha.
A był tam człowiek dobry i sprawiedliwy, imieniem Józef, członek Rady. On to udał się do Piłata i poprosił o ciało Jezusa. Zdjął je z krzyża, owinął w płótno i złożył w grobie wykutym w skale, w którym nikt jeszcze nie był pochowany.
W pierwszy dzień tygodnia niewiasty poszły skoro świt do grobu, niosąc przygotowane wonności. Kamień zastały odsunięty od grobu. A skoro weszły, nie znalazły ciała Pana Jezusa. Gdy wobec tego były bezradne, nagle stanęło przed nimi dwóch mężów w lśniących szatach. Przestraszone, pochyliły twarze ku ziemi, lecz tamci rzekli do nich: «Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał».
Wersja krótsza
Łk 23, 44-46. 50. 52-53
Było już około godziny szóstej i mrok ogarnął całą ziemię aż do godziny dziewiątej. Słońce się zaćmiło i zasłona przybytku rozdarła się przez środek. Wtedy Jezus zawołał donośnym głosem: «Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego». Po tych słowach wyzionął ducha.
A był tam człowiek dobry i sprawiedliwy, imieniem Józef, członek Rady. On to udał się do Piłata i poprosił o ciało Jezusa. Zdjął je z krzyża, owinął w płótno i złożył w grobie wykutym w skale, w którym nikt jeszcze nie był pochowany.
[1] Opowiadanie: „Życie jak świeca”
[2] Opowiadanie: “O zniczu…”


![(fot. [bastian.] / flickr.com / CC BY-NC-ND 2.0 DEED)](https://mariuszhan.pl/wp-content/uploads/2023/11/6255887964_270158c145_c-100x100.jpg)





