22 N. zwykła, Zyskać świat bez duszy, Mt 16, 21-27

Total
0
Shares

„Ofiara” to słowo, które dziś wielu ludziom źle się kojarzy. Mówimy często, że ktoś jest „ofiarą losu”, czyli osobą, która nie ma w ogóle wpływu na swoje życie. To nie ona decyduje o sobie, ale ktoś z zewnątrz. Jest to przeważnie druga osoba lub grupa osób, które chcą ją wykorzystać dla własnych, bardzo często niecnych celów. Słowo „ofiara” ma także inne znaczenie. Bardziej szlachetne. Wtedy kojarzy się z tym, że trzeba wiele poświęcić w życiu, aby coś osiągnąć. Tymczasem współczesny świat promuje odwrotny sposób postepowania. Minimum wkładu osobistego, ale maksymalizacja korzyści, tych ekonomicznych, ale też i emocjonalnych, duchowych. 

Pojawia się zatem pytanie, czy możemy bez ofiary otrzymać wszystko co najlepsze? Co mamy zrobić, aby nasze życie pomagało drugiemu człowiekowi stawać się lepszym, ale i to, żeby tak po prostu, poczuł się lepiej, dając mu w ten sposób poczucie radości. 

W pewnym szpitalu, na jednej sali, ramię w ramię leżeli dwaj zaawansowani wiekiem mężczyźni, których stan sugerował raczej zbliżającą się wcześniej niż później podróż na drugą stronę. Mężczyzna, który leżał bliżej okna, mógł przez godzinę siedzieć, bo dzięki temu z jego płuc łatwiej odprowadzano płyn. Drugi z pacjentów musiał przez cały czas leżeć na plecach.

Panowie – zupełnie jak nie panowie – bardzo wiele ze sobą rozmawiali. O byłym życiu, o minionych latach, żonach (byłych i minionych), pracach, wojnach, wakacyjnych wyjazdach. O wszystkim, o czym tylko ci dwaj byli jeszcze w stanie pomyśleć. Jedynym wyjątkiem od rutyny była godzina, w której jeden z mężczyzn mógł siedzieć przy oknie. Wtedy dotychczasowe rozmowy ustawały. Mówił tylko siedzący.

Opowiadał drugiemu o wszystkim, co dostrzegł za oknem. Opisywał każdy najdrobniejszy szczegół, tak żeby ten drugi, który nie mógł patrzeć, był w stanie wszystko dokładnie sobie wyobrazić. To, co działo się za oknem, było oczywiście dużo ciekawsze od codziennych rozmów o tym samym. W końcu ile można opowiadać o swoim życiu? Z czasem unieruchomiony pacjent z coraz większą niecierpliwością wyglądał odpowiedniej godziny. Tylko zaokienne opowieści drugiego sprawiały mu radość. Żył wszystkim, co usłyszał. Każdym wydarzeniem, każdym kolorem, każdym zjawiskiem.

Mijały kolejne godziny i mężczyzna dowiadywał się coraz więcej. O parku za szpitalnym oknem i o brzegu jeziora widocznego tuż obok. O kaczkach i łabędziach pływających tuż obok puszczanych przez dzieci papierowych łódek. O zakochanych parach wędrujących ramię w ramię wśród kwiatów. Wreszcie o panoramie miasta widocznej w oddali.

Gdy jeden z pacjentów otwierał oczy i wyglądał przez okno, drugi zamykał je, by wszystko widzieć oczami wyobraźni. Któregoś popołudnia siedzący opowiedział o paradzie przechodzącej pod oknem. I choć drugi z mężczyzn nie był w stanie usłyszeć jej prawdziwych dźwięków, w jego wyobraźni odgrywała się cała symfonia. Mijały dni, tygodnie. Minął miesiąc i kolejny. Jak co dzień do sali zajrzała pielęgniarka, przynosząc pacjentom wodę do mycia. Tym razem jednak na jej powitanie odpowiedział tylko jeden z mężczyzn. Drugi, ten, który leżał bliżej okna, odszedł cicho we śnie. Po krótkim pożegnaniu ciało zabrano.

Gdy upłynęło wystarczająco czasu, by takiej prośby nie uznać za niestosowną, mężczyzna dotąd leżący daleko od okna zapytał, czy mógłby przenieść się na drugie miejsce. Prośbę chorego spełniono. I gdy tylko został w sali sam, postanowił złamać zalecenia lekarzy. Powoli, z ogromnym wysiłkiem i bólem uniósł się na łokciach, by pierwszy raz od bardzo dawna na własne oczy ujrzeć świat poza murami szpitala. Z obawą, ale i podekscytowaniem odwrócił głowę i wyjrzał…

Za oknem była tylko blada ściana kolejnego z budynków szpitala.

Zdumiony pacjent próbował dowiedzieć się od pielęgniarki, co się stało z tym, co widział zmarły chory. — Nic się nie stało — odpowiedziała pielęgniarka i wyjaśniła, że zmarły był od dawna niewidomy i nie był w stanie zobaczyć nawet tej ściany za oknem. — Wymyślał, bo chciał sprawić ci radość[1].

Jakie są granice ludzkiego poświęcenia? Wszystko jednak zależy dla kogo chcemy się poświęcić? Poświęcenie to działanie na korzyść i dla dobra drugiej osoby, nie zważając na koszty naszego postępowania, kiedy nie chcemy zwrotu kosztów ani jakiegokolwiek wynagrodzenia za nasze poświęcenie i oddanie drugiemu. Granica poświęcenia nie istnieje, bo zależy od człowieka i sytuacji w jakiej się znajduje. Dla jednej osoby można poświęcić cały swój majątek i sprawy materialne, dla drugiej swoje zdrowie, czy życie, czas, energię życiową. Można oddać i poświęcić swoje zdolności, pomagając potrzebującym. Można też modlić się nieustannie za kogoś, wierząc w jego nawrócenie. Najważniejsze jednak jest to, czy nasze poświęcenie to tylko tymczasowy impuls, odruch serca, czy świadoma i przemyślana decyzja, która jest systematycznie realizowana przed wcześniejszym rozeznaniem, czy ma ona sens. Wiele osób pod wpływem emocji zobowiązuje się do pewnego trudu, który nie tylko nie pomaga drugiej osobie, ale i osobie, która podjęła się trudu. Wykonuje go tak, że – jak to się często mówi – wszystkim on „bokiem wychodzi”.  

Ten człowiek leżący – jak to się później okazało – na łożu śmierci, pomagał drugiemu zobaczyć dobre strony tego świata, aby dać mu nadzieję lepszego jutra, obiektywnie sam był w gorszym położeniu. To wiedział tylko on! Był umierający, ale bezinteresownie pomagał drugiej osobie, której też nie było łatwo. Mimo to heroicznie dawał z siebie nie tylko ostatnie tchnienie życia, ale także iskierkę nadziei, która przemieniła wnętrze drugiego człowieka i jego nastawienia do własnego życia.   

Kazanie Jezusa o zapamiętaniu siebie jest bardzo ważne dla każdego chrześcijanina. Oznacza ono, że musimy być gotowi do poświęcenia własnych pragnień i ambicji, jeśli są one sprzeczne z wolą Bożą. To nie jest łatwe, ale jest to konieczne, abyśmy mogli naśladować Jezusa i żyć zgodnie z Jego naukami.

Wielu chrześcijan na przestrzeni wieków zaparło się siebie w imię Jezusa. Niektórzy zostali męczennikami, inni poświęcili swoje życie, aby pomagać innym. Zapamiętanie siebie jest aktem miłości i poświęcenia, który może przynieść wiele dobra światu.

Zaprzeć się siebie to znaczy odrzucić swoje własne ambicje i pragnienia, jeśli są one sprzeczne z wolą Bożą. To znaczy być gotowym do zrobienia wszystkiego, co Bóg chce, nawet jeśli jest to trudne lub bolesne. Trzeba pamiętać, że Bóg zawsze jest z nami i że daje nam siłę, byśmy mogli postępować zgodnie z Jego wolą. Nie możemy się lękać i mieć w sobie strach, bo to zatrzymuje nas i nie daje satysfakcji z życia. 

Pewien pan poszedł któregoś dnia do wróżki, ciekawy co będzie miała do powiedzenia na temat jego przyszłości. Wróżka spojrzała w magiczną kulę i wyraz jej twarzy powiedział mu wszystko. Zginiesz, powiedziała, w tragicznym wypadku autobusowym. Miało się to stać w ciągu najbliższych dwóch lub trzech miesięcy, jednak wróżka nie umiała powiedzieć kiedy dokładnie. Facet wrócił do domu, przygnębiony i mocno zmartwiony, powtarzając sobie, że nigdy tak naprawdę nie wierzył w przepowiadanie przyszłości. Dlaczego miałby to zrobić teraz? 

Gdy minęły dwa miesiące, cały czas miał w głowie to co powiedziała mu wróżka, dzień po dniu. Postanowił zamknąć się w swoim domu, aby nie znajdować się w pobliżu jakiegokolwiek autobusu przez następny miesiąc. 

Minęły trzy tygodnie i mężczyzna postanowił zejść po schodach ze swojej sypialni do kuchni aby zrobić sobie trochę kawy. Jego mały synek zostawił na podłodze w kuchni swoje zabawki, jedną z nich był mały autobusik. Facet nadepnął na autobus w chwili gdy schodził z ostatniego stopnia, poślizgnął się i uderzył głową w poręcz ginąc na miejscu. 

Morał tej historii: „Jeśli coś ma się wydarzyć to się wydarzy. Nasze uciekanie przed życiem niewiele tu pomoże.”

Pan z tej historii spędził ostatnie tygodnie swojego życia zamknięty w domu. Tymczasem mógł ten czas spędzić z przyjaciółmi, pomagając innym, osiągając to co sobie wcześniej zamierzył. Nie pozwólmy aby strach czynił z nas gorszych ludzi niż w rzeczywistości jesteśmy. Czas iść na całego, uwierzyć w siebie i dać światu to co w nas najlepsze[2].

Nasze życie to trzy etapy. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Każdy z nich jest ważny i wpływa zasadniczo na naszą egzystencję i radość życia.  Są trzy pułapki, które kradną radość życia: 1. żal o przeszłość, 2. lęk o przyszłość, 3. brak wdzięczności za teraźniejszość 

Dziękując dziś Bogu za dar życia, módlmy się za nas i naszych najbliższych, aby był to dla nas czas radości w pójściu za Jezusem, który jest naszą drogą, prawdą i życiem. 

Mt 16, 21-27

Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie

Jezus zaczął wskazywać swoim uczniom na to, że musi udać się do Jerozolimy i wiele wycierpieć od starszych i arcykapłanów oraz uczonych w Piśmie; że będzie zabity i trzeciego dnia zmartwychwstanie. A Piotr wziął Go na bok i począł robić Mu wyrzuty: «Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie». Lecz On odwrócił się i rzekł do Piotra: «Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo nie myślisz po Bożemu, lecz po ludzku».

Wtedy Jezus rzekł do swoich uczniów: «Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je. Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę?

Albowiem Syn Człowieczy przyjdzie w chwale Ojca swego razem z aniołami swoimi i wtedy odda każdemu według jego postępowania».


[1] Opowiadanie pt. „Z życzliwości i bezinteresownie”, żródło: joemonster.org, https://www.psychozytywnie.pl/o-dwoch-takich-co-lezeli-w-szpitalu/

[2] Opowiadanie pt. „Strach”, znalezione w Internecie

Total
0
Shares

Kiedyś to mieliście źle…

Wnuk mówi do dziadka: – Kiedyś to mieliście źle. Nie było Internetu, komórek, czatu ani Gadu-Gadu… Jak Ty babcię poznałeś?  – No, jak nie było?…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Może spodoba Ci się też...