6 N. zwykła, Żyj i pozwól żyć innym, Mk 1, 40-45

Total
0
Shares

Żyj i daj żyć innym… Jeżeli nie potrafisz pomóc, to nie przeszkadzaj… Jeżeli masz się zatruwać nienawiścią, to może lepiej będzie, jeśli postarasz się o obojętność, choćbyś miał zejść na plan dalszy[1]

Jedna z kur była przerażona wieścią, którą właśnie usłyszała. Wszystko zaczęło się po zachodzie słońca, kiedy kwoki wróciły do kurnika. Biała kwoka wyskubała sobie jedno pióro i zażartowała, że im więcej ich sobie wyskubuje, tym jest ładniejsza. Te słowa zapoczątkowały plotkę, że kwoki wyskubują sobie pióra, aby podobać się kogutowi. Przekazywały ją sobie kolejne zwierzęta: kury, sowy, gołębie, kogut, nietoperze.

Wieść przenosiła się z kurnika do kurnika, a każdy rozmówca dodawał do niej coraz więcej, mimo że nie był świadkiem zdarzenia. Finalnie, rozpowiadano, że pięć kur pobiło się na śmierć, rywalizując o względy koguta. Tę wieść usłyszała również biała kwoka, od której cała plotka się zaczęła. Historia była jednak tak wyolbrzymiona, że nie miała pojęcia, o kim mowa. Oficjalnie potępiła zachowanie kur i stwierdziła, że taka historia nadaje się do prasy[2].  

Baśń Hansa Christiana Andersena pt. „Pewna wiadomość” pokazuje, jak zgubna jest wiara w plotki. Wystarczy, że każda z kolejnych osób doda coś od siebie, aby na końcu opowiadana historia nie miała nic wspólnego z prawdą. Nie warto więc wierzyć we wszystko, co słyszymy, ale weryfikować informacje, zanim powtórzymy je kolejnej osobie. Znamienny jest fakt, że kwoka, od której zaczęła się plotka, na końcu nie miała pojęcia, że mowa właśnie o niej. Baśń przestrzega, że powinniśmy uważać, co mówimy publicznie, ponieważ nigdy nie wiemy, czy ktoś nie podsłuchuje naszych słów i następnie nie przekaże ich innym, niekoniecznie w sposób zgodny z prawdą.   

Chciałbym dziś skupić się na jednym zdaniu, które jest podane przez Ewangelistę Marka (Mk 1, 45), a ukazuje praktyczną radę w czynieniu dobra wobec tych, którzy swoim długim językiem potrafią zniechęcić niemal każdego człowieka do czynienia dobra na tej ziemi.   

Lecz on po wyjściu zaczął wiele opowiadać i rozgłaszać to, co zaszło, tak że Jezus nie mógł już jawnie wejść do miasta, lecz przebywał w miejscach pustynnych”. 

Uzdrowiony z trądu był tak bardzo szczęśliwy, że „musiał” podzielić się tym co dostał od Jezusa. I krzyczy do wszystkich wokół siebie. Rozgłaszając jak wielkie szczęście go dotknęło, przy okazji wymienia także sprawcę tego uczynku. Przez ogromna radość i zbyt wielką spontaniczność, trędowaty niechcący krzywdzi tego, który mu pomógł, mimo ostrzeżeń Jezusa, że tak właśnie będzie. Zaczyna opowiadać tak, że wzbudza sensację, zainteresowanie ludzi, którzy akurat byli obok. Jest tak wylewny i tak obrazowo opowiada o tym, co zaszło, że wzbudza sensację wśród ludzi, którzy tylko czekają, aby coś wydarzyło się coś ciekawego w ich może smutnym, pogmatwanym życiu. 

Sensacja rodzi sensację, która potem może nie mieć już nic wspólnego z prawdą. Dokładanie swoich „dwóch groszy” nie służy nie tylko wydarzeniu, które miało miejsce, ale przede wszystkim osobie, która jest jej częścią.  

Lecz on po wyjściu zaczął wiele opowiadać i rozgłaszać to, co zaszło, tak że Jezus nie mógł już jawnie wejść do miasta, lecz przebywał w miejscach pustynnych.

Eleanor Roosevelt powiedziała: „Wielkie umysły dyskutują o pomysłach. Przeciętne umysły dyskutują o wydarzeniach. Małe umysły dyskutują o ludziach. Zobaczmy co się dzieje w dzisiejszym ewangelicznym przekazie. Dotychczas ten, który był odizolowany od społeczeństwa (trędowaty) po uzdrowieniu, wraca do tego społeczeństwa, wraca z wielką radością, chwałą i zdrowiem; ten zaś, który go uzdrowił – przez tak wielką popularność odchodzi od tego społeczeństwa, zaczyna się ukrywać i zaczyna przebywać odizolowany od ludzi w miejscach pustynnych.

Wynika zatem z tego, że trędowaty nie rozmawiał z ludźmi o tym, jaki miał pomysł Jezus, czyli dlaczego go uzdrowił, ani też nie rozmawiał z nimi o tym, co mu się przydarzyło, ale poświęcił swój wywód tylko na samej osobie Jezusa, czyli mówił o człowieku, który go uzdrowił. Przypomnijmy: „Wielkie umysły dyskutują o pomysłach. Przeciętne umysły dyskutują o wydarzeniach. Małe umysły dyskutują o ludziach. Jest nawet o tym kawał, który to obrazuje: Rozmawiają dwie plotkary i jedna mówi: – O Kasi nie można powiedzieć złego słowa … – To pogadajmy o czymś innym…

Tu chyba mamy podpowiedź ze strony Jezusa, co mamy czynić w takich sytuacjach, jak ta, która przydarzyła się trędowatemu. Po spotkaniu z drugą osobą i to spotkaniu, które w sposób szczególny nas zbudowało, mamy raczej mówić o pomysłach, które się zrodziły z tego spotkania i które otwierają nas na nową rzeczywistość. Nową, bo uzdrowioną z dotychczasowej choroby ciała i ducha. Natomiast nie mamy zbytnio poświęcać czasu samemu wydarzeniu, a zwłaszcza odczuciach, które nam towarzyszyły wobec osoby, którą spotkaliśmy. To pewien paradoks, ale tak często jest, że dobro, które się uczyni wobec drugiej osoby, może się obrócić przeciw niej samej. Tak faktycznie można zniechęcić się potem do uczynienia kolejnego dobrego uczynku, zwłaszcza jeśli zadana rana – zwłaszcza przez bezmyślność drugiej osoby – jest głęboka. Brak refleksji i namysłu nie jednego zniechęciły wobec drugiej osoby, bo często działamy pod wpływem chwili, reagując bez namysłu i zbyt spontanicznie.  

Czy to jednak oznacza, że mamy nie być dobrzy i nie współpracować z drugim człowiekiem? Jak słyszymy w Ewangelii Jezus izoluje się, bo wie, że zbytnia popularność nie pozwoli mu ukończyć „dzieła Ojca, który jest w niebie”. Wie, że popularność może zniweczyć ten plan, ale nie Jego, ale Ojca! Tak więc Jezus nadal będzie dobrze czynił dla dobra innych ludzi, ale będzie też uważał, aby nikt nie spowodował przerwania misji czynienia dobra na tej ziemi i patrzenia przez pryzmat nieba na to, co dzieje się tu na ziemi. Wszystko, co czynimy dla siebie i innych ma być czynione w wolności. Jeśli ta wolność zostanie zabrana człowiekowi, nic co czyni nie będzie dawała mu radości w czynieniu dobra na tej ziemi.  

W Liście do Galatów (Gal 5, 1. 13-15. 25-26) czytamy: „Ku wolności wyswobodził nas Chrystus. A zatem trwajcie w niej i nie poddawajcie się na nowo pod jarzmo niewoli! Wy zatem, bracia, powołani zostaliście do wolności. Tylko nie bierzcie tej wolności jako zachęty do hołdowania ciału, wręcz przeciwnie, miłością ożywieni służcie sobie wzajemnie! Bo całe Prawo wypełnia się w tym jednym nakazie: Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samegoA jeśli u was jeden drugiego kąsa i pożera, baczcie, byście się wzajemnie nie zjedli. Mając życie od Ducha, do Ducha się też stosujmy. Nie szukajmy próżnej chwały, jedni drugich drażniąc i wzajemnie sobie zazdroszcząc”. 

„Przybędę jutro. Czekajcie na Mnie. Podpisano: Jezus”. Wiadomość ta poruszyła całe miasto. Proboszcza, burmistrza, wybitnych obywateli. Wszyscy zaczęli rozmyślać o tym, co należy zrobić, aby przyjęcie Jezusa w ich miasteczku stało się rzeczywiście pamiętne dla Syna Bożego.

Przeprowadzono wywiad i ustalono, że każda rodzina ofiaruje Jezusowi to, co ma najpiękniejszego i najcenniejszego. Miało to być wydarzenie niezapomniane. Miasteczko powinno zrobić niesamowite wrażenie. Następnego dnia, na drodze prowadzącej do miasteczka ujrzano idącego z wysiłkiem brodatego biedaka w podartej odzieży i podartych butach. „To On!” – powiedział proboszcz. „Rozpoznaję Jego styl! Przypuszczałem, że przebierze się w łachmany biedaka!”.

„To prawda! To prawda!” – zawołali wszyscy. Tłoczyli się wokół biedaka, dając mu cenne dary, prześcigając się w zachwalaniu własnego podarunku. Człowiek ten, szczerze zdumiony, umieścił wszystko na wozie, który ciągnął konik, ofiarowany mu przez burmistrza.

W końcu biedak podziękował, pobłogosławił wszystkich i wyjechał na swym wozie. Ludzie odetchnęli z ulgą. „Zrobiliśmy wspaniałe wrażenie ku zazdrości aniołów” – stwierdził proboszcz. Pod wieczór przybył Jezus. „Przepraszam za spóźnienie” – powiedział. „Inne obowiązki Mnie zatrzymały…”. „Czy ty jesteś naprawdę Jezusem?” – wykrzyknął zdumiony proboszcz. „A więc… tamten człowiek…”. „To był oszust! Wziął nasze rzeczy!” – krzyczeli ludzie. „Ścigajmy go!”. Wszyscy pobiegli, by odebrać mu swe dary, swą cenną własność. A Jezus, jak zwykle, pozostał sam, pośrodku opustoszałego placu[3].

Zapominamy o Jezusie jeśli pomagamy i współpracujemy z ludźmi, ale patrząc na nich tylko „tak po ziemsku”, tzn. widząc ich tylko przez pryzmat całej gamy grzechów, które czynią, albo nawet tych, których jeszcze nie uczynili. Wtedy faktycznie trudno będzie nam przezwyciężyć w sobie chęć pomagania drugiej osobie, czy też innym ludziom. Jeśli jednak przyjmiemy drugiego człowieka „jako krzyż, który trzeba nieść” (Gal 6, 2: „Jeden drugiego brzemiona noście i tak wypełniajcie prawo Chrystusowe”) i popatrzymy na bliźniego z perspektywy grzeszności i ułomności, czyli braku doskonałości naszego ziemskiego życia, ale jednak patrząc w perspektywie zbliżającego się nieba, to będzie nam łatwiej współpracować nawet z wszelkiego rodzaju bezmyślnością, nieporadnością, ograniczonością, ale też i głupotą drugiego człowieka. Znając swoją wartość nie porównujemy się do drugiej osoby, nie wartościujemy jej, nie porównujemy, nie gardzimy, ale współczujemy i okazujemy miłosierdzie, które są namiastką samego Boga. Jest to wtedy już niemal niebo na tej naszej biednej, grzesznej i trędowatej ziemi.  

Paradoksalnie trędowaty doprowadził do tego, że kolejni „ludzie zewsząd schodzili się do Niego (czyt. Jezusa)”. Nie wiemy, czy tak się stało pod wpływem spontanicznego i radosnego gadania, ale przy okazji plotkowania trędowatego. Wiemy na pewno, że pod wpływem jego uświadomili sobie, że jest dla nich szansa, w tym ich ciężkim i smutnym życiu, by być uzdrowionym od własnych chorób i niedoskonałości. Wierzę mocno także w to, że wyciągnęli naukę z uzdrowienia trędowatego i przyszli, aby przemienić na lepsze swoje życie. Nie chcieli już zajmować się plotkami, ale chcieli tak po prostu zwyczajnie żyć i pozwolić żyć ludziom, którzy ich otaczali, aby czynić dobro na tej ziemi i poświęcić mu całą swoją energię. 

Mk 1, 40-45

Uzdrowienie trędowatego

Pewnego dnia przyszedł do Jezusa trędowaty i upadłszy na kolana, prosił Go: «Jeśli zechcesz, możesz mnie oczyścić ». A Jezus, zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: «Chcę, bądź oczyszczony». Zaraz trąd go opuścił, i został oczyszczony.

Jezus surowo mu przykazał i zaraz go odprawił, mówiąc mu: «Bacz, abyś nikomu nic nie mówił, ale idź, pokaż się kapłanowi i złóż za swe oczyszczenie ofiarę, którą przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich».

Lecz on po wyjściu zaczął wiele opowiadać i rozgłaszać to, co zaszło, tak że Jezus nie mógł już jawnie wejść do miasta, lecz przebywał w miejscach pustynnych. A ludzie zewsząd schodzili się do Niego.


[1] Anna Ficner-Ogonowska, Szczęście w cichą noc

[2] źródło: https://poezja.org/wz/interpretacja/6272/Pewna_wiadomosc_streszczenie_i_moral

[3] Bruno Ferrero, Przybędę jutro. Czekajcie na Mnie. Podpisano: Jezus, https://adonai.pl/opowiadania/duchowe/?id=252

Total
0
Shares
(fot. Lawrence OP / flickr.com/ CC BY-NC-ND 2.0)

Środa popielcowa, Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię, Mt 6, 1-6. 16-18

Ojciec Avito, po latach świętej samotności, zapragnął odwiedzić pewnego brata, znanego z cnotliwego trybu życia, jakie wiódł w…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Może spodoba Ci się też...