15 N. zwykła, Idź i ty czyń podobnie, Łk 10, 25-37

Total
0
Shares

Zima w tym roku przyszła wcześniej niż zwykle. Mróz wgryzał się w twarze przechodniów, a śnieg skrzypiał pod butami. Pani Maria wracała z zakupów – starsza kobieta, o siwych włosach i ciepłym spojrzeniu. Niosła torbę z chlebem, mlekiem i herbatą. Gdy skręciła w swoją ulicę, zauważyła na ławce skuloną postać. To był młody chłopak, może dwadzieścia lat, bez czapki, z przemoczonymi butami i sinymi dłońmi. Spojrzała na niego – ich oczy się spotkały. Nie powiedział ani słowa. W jego spojrzeniu była tylko cisza i zmęczenie.

Pani Maria podeszła, zdjęła z siebie ciepły płaszcz, którym była tak dumna – był nowy, kupiony z emerytury. Okryła nim chłopaka. Wyjęła z torby chleb i herbatę. – „Zimno dziś, prawda? Trzeba się czymś rozgrzać…” – powiedziała łagodnie. Chłopak tylko skinął głową. Po chwili zaczął płakać. Nie z zimna. Ze wzruszenia… Czasem nie trzeba wiele – wystarczy zauważyć drugiego człowieka i dać mu cząstkę siebie. Bezinteresowność nie pyta: „czy zasłużył?”, tylko odpowiada: „widzę cię, jesteś ważny”.

Dzisiejsza Ewngelia przypomina nam jedną z najgłębszych prawd chrześcijańskiego życia: to nie nasze tytuły, nie nasz majątek, nie nasza pozycja społeczna świadczą o naszej wartości wobec Boga, lecz nasze czyny miłosierdzia. To, czy potrafimy kochać, zauważyć potrzebującego i zejść z własnej drogi, by mu pomóc. Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie (Łk 10,25-37) jest jednym z najbardziej znanych tekstów Ewangelii. Znamienne jest to, że to właśnie Samarytanin, a więc ktoś pogardzany przez Żydów, staje się bohaterem tej historii. Obok rannego człowieka przechodzą ludzie religijni, może wysoko postawieni – kapłan i lewita. Widzą go… i idą dalej. Może śpieszyli się do świątyni. Może nie chcieli się skalać. Może mieli „ważniejsze” sprawy. Ale Samarytanin – obcy, bez tytułu, bez władzy – okazuje się człowiekiem serca. Pochyla się, opatrzy rany, zawiezie do gospody, zapłaci. Nie pyta, kim jest ranny. Nie robi zdjęcia, nie szuka nagrody. Po prostu pomaga.

Bóg patrzy na serce. Bóg, jak mówi Pismo, nie patrzy na to, na co patrzy człowiek: „Człowiek patrzy na to, co widoczne dla oczu, a Pan patrzy na serce” (1 Sm 16,7). Wobec Bożego majestatu nie staną nasze dyplomy, konta bankowe, tytuły naukowe ani wpływy. To wszystko zostanie tu, na ziemi. Ale nasze czyny – każdy akt miłości, każda pomoc, każde dobre słowo – zostają zapisane w Bożym sercu. Dziś także mijamy leżących przy drodze: biednych, samotnych, chorych psychicznie, bezdomnych, uchodźców, ludzi zranionych duchowo. Niektórzy są blisko – w rodzinie, w pracy, w parafii. I tylko jedno pytanie pozostaje aktualne: czy się zatrzymasz?

Pewna kobieta zmarła w wieku 95 lat. Nazywano ją „babcią osiedla”. Nie miała wielkiego majątku, ale miała czas dla każdego. Przychodzili do niej sąsiedzi – po herbatę, po radę, po chwilę rozmowy. Dzieciom szyła pluszaki ze starych materiałów. Kiedy umarła, na jej pogrzeb przyszło kilkaset osób. Nie z powodu jej nazwiska, lecz dlatego, że czuli się przez nią kochani. 

Inna historia to młody pielęgniarz w hospicjum. W ciszy, bez rozgłosu, towarzyszy umierającym. Nie ma tytułów, nie szuka uznania. Ale w oczach Boga, ten cichy człowiek niesie światło, którego nie sposób zmierzyć ziemską miarą. Miłosierny czyn to nie tylko wielki heroizm. To codzienność: cierpliwość wobec trudnego dziecka, pomoc sąsiadce w zakupach, telefon do kogoś samotnego, wybaczenie, gdy boli. To wszystko buduje nasze życie nie tylko tu – ale w wieczności. To, co z miłości uczynione, nigdy nie ginie. Pan Bóg nie pyta nas: „ile masz?”, ale „czy kochałeś?” Nie zapyta: „jak się nazywałeś?”, ale: „czy zatrzymałeś się przy ranie drugiego?”. Nie chodzi o to, ile znaczysz w oczach świata, lecz ile znaczysz w oczach Boga i tych, którym pomogłeś. Idź i czyń podobnie jak Samarytanin. Bo twoja miłość jest najpiękniejszym tytułem przed obliczem Bożym.

Był deszczowy poranek. Ludzie czekali na autobus, skuleni pod parasolami, zapatrzeni w telefony. Obok stał mężczyzna – brudny, zmoknięty, z rozdartą torbą i oczami, które nie prosiły, ale mówiły: „Jestem tu”. Większość go nie zauważyła. A może udawali, że nie widzą. Przystanek był za ciasny, a on „psuł atmosferę”. Ktoś odsunął się z niesmakiem. Ktoś inny zmienił stronę ulicy. Aż przyszła ona – młoda dziewczyna w żółtej kurtce. Podeszła, uśmiechnęła się, podała kubek gorącej kawy z pobliskiej stacji. Usiadła obok i zapytała:
– Jak się pan nazywa? Rozmawiali chwilę. Potem zdjęła szalik z szyi i dała mu. A kiedy przyjechał autobus, nie wsiadła. Została, bo – jak powiedziała później – „on potrzebował kogoś bardziej niż ja punktualności.” Nazajutrz znów tam przyszła. Tym razem z czystą torbą, kanapką i nadzieją. On się uśmiechnął. A ktoś inny, który dzień wcześniej odszedł, teraz się zatrzymał[1].

Jak być Samarytaninem dziś? Nie trzeba wielkich czynów – wystarczy: zauważyć drugiego człowieka; zatrzymać się, choć świat pędzi; zareagować, gdy ktoś cierpi – choćby spojrzeniem, słowem, drobną pomocą; zamienić litość w czyn, a obojętność w współczucie. Miłosierdzie to nie tylko emocja. To miłość w ruchu. To wybór, by zejść z wygodnej drogi i pochylić się nad poranionym. W przypowieści o dobrym samarytaninie nie udzielił pomocy potrzebującemu kapłan, od którego wymaga się, i słusznie, więcej serca. Zapewne kapłan mógłby znaleźć coś na swoje usprawiedliwienie. Mógł myśleć, że ten człowiek jest martwy, a dotykając martwego ściągał na siebie rytualną nieczystość, a to w konsekwencji wykluczało go czasowo ze służby świątynnej. Wolał nie ryzykować. Lecz to nie mogło być usprawiedliwieniem takiej postawy. Rannego ominął Lewita, człowiek także związany ze świątynią. Można porównać go do diakona w dzisiejszym kościele. Nie znamy, jakimi racjami kierował się Lewita. Ale jakiekolwiek by one były to i tak nie znalazły usprawiedliwienia w oczach Jezusa. Dopiero Samarytanin, który był wykluczony ze świątyni, od którego nie przyjmowano ofiar na świątynię, i którego świadectwo nie było brane pod uwagę w sądzie, zatrzymał się i udzielił pomocy. Jezus pochwalił dobrego Samarytanina, a do zebranych powiedział: „Idź, i ty czyń podobnie”[2].

Ewangelia o miłosiernym Samarytaninie kończy się prostym, ale jakże wymagającym wezwaniem Jezusa: „Idź, i ty czyń podobnie”. To nie jest rada. To nie jest tylko zachęta. To rozkaz. Jezus nie pyta, czy mamy na to czas, siłę, czy ochotę. On mówi: idź i czyń. To oznacza jedno – miłość chrześcijańska nie jest teorią, uczuciem ani tylko modlitwą. Miłość chrześcijańska to czyn, to działanie, które wchodzi w rzeczywistość człowieka poranionego, ubogiego, zepchniętego na margines. I tu warto się zapytać: czy ja już poszedłem? Czy ja już czynię podobnie?

W pewnym dużym mieście na wschodzie Europy żył młody mężczyzna – Michał. Każdego dnia dojeżdżał metrem do pracy. Zawsze z nosem w telefonie, w słuchawkach, nie zwracając większej uwagi na to, co działo się wokół. Pewnego ranka, w zatłoczonym wagonie, usiadła naprzeciwko niego kobieta z dzieckiem na rękach. Dziecko płakało. Miało sine usta i ledwo łapało oddech. Kobieta, wyraźnie przerażona, rozglądała się zrozpaczonym wzrokiem. Ludzie odwracali głowy. Każdy był zajęty swoim światem. Michał spojrzał, zawahał się, ale… tym razem wstał. Podszedł. Zapytał, co się dzieje. Kobieta wyjąkała, że dziecko ma atak astmy, a ona nie ma inhalatora. Bez chwili wahania, Michał wyjął z kieszeni telefon, zadzwonił po karetkę. A potem – trzymał dziecko w ramionach, pocieszał je, rozmawiał z matką. Gdy przyjechała pomoc, lekarz powiedział cicho: „Jeszcze kilka minut i byłoby za późno…”. Po tym zdarzeniu Michał zmienił swoje życie. Zgłosił się jako wolontariusz do Caritasu. Po latach ktoś zapytał go: „Dlaczego to zrobiłeś? Przecież mogłeś, jak inni, po prostu odwrócić wzrok?” A on odpowiedział: „Tego dnia Ewangelia sama usiadła naprzeciwko mnie w metrze. I usłyszałem w sercu głos: Idź i czyń podobnie. Więc poszedłem”.

Gdzie Ewangelia usiadła dziś naprzeciwko ciebie? Może w domu, może w sąsiedzie, który jest samotny, może w kimś, kogo łatwo zignorować. Jezus nie pyta o wielkie czyny. Pyta o miłość w drobnych gestach. O gotowość, by przerwać swoją codzienność i pochylić się nad drugim. Idź. Nie jutro. Nie kiedy będziesz gotowy. Teraz… Idź i ty czyń podobnie…

Łk 10, 25-37

Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie

Powstał jakiś uczony w Prawie i wystawiając Jezusa na próbę, zapytał: «Nauczycielu, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?»

Jezus mu odpowiedział: «Co jest napisane w Prawie? Jak czytasz?»

On rzekł: «Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całą swoją mocą i całym swoim umysłem; a swego bliźniego jak siebie samego».

Jezus rzekł do niego: «Dobrze odpowiedziałeś. To czyń, a będziesz żył».

Lecz on, chcąc się usprawiedliwić, zapytał Jezusa: «A kto jest moim bliźnim?»

Jezus, nawiązując do tego, rzekł: «Pewien człowiek schodził z Jeruzalem do Jerycha i wpadł w ręce zbójców. Ci nie tylko go obdarli, lecz jeszcze rany mu zadali i zostawiwszy na pół umarłego, odeszli. Przypadkiem przechodził tą drogą pewien kapłan; zobaczył go i minął. Tak samo lewita, gdy przyszedł na to miejsce i zobaczył go, minął.

Pewien zaś Samarytanin, wędrując, przyszedł również na to miejsce. Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko: podszedł do niego i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem; potem wsadził go na swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował go. Następnego zaś dnia wyjął dwa denary, dał gospodarzowi i rzekł: „Miej o nim staranie, a jeśli co więcej wydasz, ja oddam tobie, gdy będę wracał”.

Kto z tych trzech okazał się według ciebie bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców?»

On odpowiedział: «Ten, który mu okazał miłosierdzie».

Jezus mu rzekł: «Idź i ty czyń podobnie!»


[1] Miłosierdzie na przystanku

[2] Ks. Ryszard Koper, https://ryszardkoper.pl/niedziela-15-zwykla-rok-c/

Total
0
Shares
(fot. Eric Chu / flickr.com / CC BY-SA 2.0)

15 N. Zwykła, Idź i ty czyń podobnie!, Łk 10, 25-37

Gunter Herburger (ur. 1932), znany pisarz zachodnioniemiecki, jest również autorem fantastycznych historyjek o żarówce. Ta czarodziejska żarówka, która…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Może spodoba Ci się też...